Według informacji ujawnionych przez armeńskie służby, spiskowcy byli werbowani przez rosyjskie FSB i wysyłani na szkolenie do wojskowej bazy Arbat w obwodzie rostowskim. Tam przechodzili intensywne treningi wojskowo-dywersyjne, podczas których ćwiczyli m.in. walkę w budynkach i obsługę nowoczesnego sprzętu. Zamachowcy otrzymywali wynagrodzenie w wysokości 220 tys. rubli miesięcznie (ok. 2,5 tys. USD), a po powrocie do Armenii mieli werbować kolejnych dywersantów i czekać na rozkaz z Moskwy.

Jednak plan się załamał – część spiskowców odmówiła udziału w zamachu, inni nie wrócili do Armenii, a jeden z nich prawdopodobnie zdradził. Armeńskie służby schwytały trzech niedoszłych puczystów, a za pozostałymi wydano listy gończe.

Rosja, uważana tradycyjnie za sojusznika Armenii, straciła na znaczeniu po przegranej wojnie o Górski Karabach, w której nie wsparła swojego partnera. To wywołało radykalne zmiany w polityce zagranicznej premiera Nikoli Paszyniana, który zainicjował prozachodni zwrot, zacieśniając współpracę z Unią Europejską i NATO, oraz zawieszając udział Armenii w rosyjskim sojuszu wojskowym OUBZ. Armenia coraz bardziej też wspiera krainę w jej konflikcie z Rosją.

Nieudany zamach wskazuje na coraz większe napięcia między Armenią a Rosją, która usiłuje zachować swoje wpływy w regionie, stosując metody destabilizacyjne.