Zgodnie z projektem nowelizacji, mikroinstalacje wiatrowe do 12 metrów wysokości będzie można budować bez pozwolenia, wyłącznie po dokonaniu zgłoszenia w urzędzie. Wystarczy przedłożyć projekt techniczny i plan zagospodarowania działki.
– „Już dziś można stawiać maszty powyżej 3 metrów na zgłoszenie. My tylko doprecyzowujemy przepisy, żeby nie było zarzutu, że wchodzimy w stosunki sąsiedzkie czy kwestie bezpieczeństwa” – przekonuje Monika Wróblewska, dyrektor departamentu architektury i budownictwa w MRiT, cytowana przez Dziennik Gazetę Prawną.
Nowe przepisy miałyby wejść w życie w 2026 roku i – jak zapewnia resort – przyspieszyć proces inwestycyjny oraz zwiększyć udział „zielonej energii” w krajowym miksie energetycznym.
Projekt natychmiast wywołał kontrowersje. Opozycja i część prawników ostrzegają, że rządowy pomysł to „droga na skróty”, która zignoruje prawo sąsiadów do sprzeciwu wobec inwestycji na pobliskich działkach.
Poseł PiS Marek Wesoły zwrócił uwagę, że w nowelizacji nie określono minimalnych odległości od zabudowań.
– „Wprowadzacie nową kategorię budowli, w efekcie czego sąsiedzi nie będą o niczym poinformowani. To zasadnicza różnica w porównaniu z pozwoleniem na budowę” – ocenił.
Eksperci dodają, że brak obowiązku uzyskania decyzji administracyjnej praktycznie eliminuje możliwość odwołania.
– „Zgłoszenia nie można wzruszyć. Tak więc potocznie mówiąc, nie da się go odkręcić. Tymczasem pozwolenie na budowę można zaskarżyć” – ostrzega Piotr Jarzyński, prawnik z kancelarii Jarzyński & Wspólnicy i wiceprzewodniczący Komitetu ds. Nieruchomości KIG.
Prawnicy i urbaniści nie mają wątpliwości: jeśli projekt przejdzie w obecnym kształcie, czekają nas spory sąsiedzkie i chaos przestrzenny.
– „Uproszczenie przepisów to proszenie się o konflikty. Zastanawiam się, jak to upraszczanie procedur i pozwalanie, by coraz więcej inwestycji realizowano na zgłoszenie, ma się do reformy planistycznej i ładu przestrzennego” – mówi dr Agnieszka Grabowska-Toś, radca prawny i ekspertka KIG.
Jej zdaniem, zastępowanie decyzji o pozwoleniu na budowę zwykłym zgłoszeniem prowadzi do utraty kontroli nad inwestycjami i zwiększa ryzyko nadużyć.
Temat budowy wiatraków regularnie wraca na scenę polityczną. W sierpniu prezydent Karol Nawrocki zawetował ustawę liberalizującą przepisy dotyczące farm wiatrowych, która miała zmniejszyć minimalną odległość turbin od zabudowań z 700 do 500 metrów.
Mimo prezydenckiego weta, premier Donald Tusk zapowiedział kontynuację inwestycji w energię wiatrową. Minister klimatu Paulina Hennig-Kloska zapewniała, że Polska „radykalnie zwiększy moc lądowych farm wiatrowych”, a mikroinstalacje mają być częścią tego planu.
Według danych URE i GUS, w 2024 roku odnawialne źródła energii odpowiadały za ok. 30% produkcji prądu w Polsce, a ich udział rośnie kosztem węgla. Wiatraki – zarówno duże, jak i przydomowe – mają odgrywać kluczową rolę w transformacji energetycznej.
Jednak zdaniem przeciwników nowelizacji, rząd – w pogoni za wskaźnikami unijnymi – ryzykuje eskalację konfliktów lokalnych i zepchnięcie obywateli na dalszy plan.
Nowe prawo poza utopią „opłacanej zielonej energii”, z czego już zrezygnował prezydent USA Donald Trump, może więc stać się symbolem większego problemu: jak pogodzić ekologię z prawem do prywatności i bezpieczeństwa obywateli.