Na przestrzeni trzech lat wojny Rosja straciła około 15 tysięcy sztuk ciężkiego sprzętu bojowego, a resztki, które pozostają w magazynach, to przestarzałe i zniszczone maszyny z czasów ZSRR. Zdjęcia satelitarne z grudnia 2024 roku pokazały, że w rosyjskich składach znajdowało się jedynie około 2 360 wozów bojowych – w większości rdzewiejących od dekad, pozbawionych kluczowych części.
Rosyjska produkcja wojskowa nie nadąża za stratami ponoszonymi na froncie. Rocznie fabryki w Rosji są w stanie wyprodukować około 90 czołgów i 200 wozów bojowych, co stanowi zaledwie ułamek tego, co tracą w trakcie działań wojennych. To zmusza dowództwo do improwizacji – na polach walki coraz częściej pojawiają się cywilne pojazdy, prowizorycznie wyposażone w metalowe klatki ochronne, które nie zapewniają jednak żadnej realnej ochrony przed ostrzałem.
Eksperci nie mają wątpliwości, że gdyby Rosja miała dostęp do wystarczającej liczby opancerzonych wozów bojowych, takie rozwiązania nigdy nie byłyby stosowane. „Pojazd, który latami rdzewiał na otwartej przestrzeni, jest praktycznie martwy” – podsumowują analitycy, wskazując, że w magazynach dawno już zabrakło sprzętu nadającego się do modernizacji.
Jak czytamy dalej, obraz rosyjskiej armii na froncie staje się coraz bardziej groteskowy. Zamiast nowoczesnych czołgów czy BWP, na polu walki widuje się także quady, wózki golfowe, a nawet hulajnogi, które są wykorzystywane w działaniach bojowych. Te kuriozalne przykłady ukazują dramatyczne braki, z którymi zmaga się armia, która jeszcze niedawno szczyciła się mianem „drugiej armii świata”.
Choć jeszcze nie jest to wojna prowadzona na pałki i kamienie, kierunek rozwoju sytuacji wskazuje na coraz bardziej desperackie rozwiązania. Jeśli dotychczasowe tempo strat się utrzyma, Rosja może znaleźć się w sytuacji, w której jej wojska zostaną zmuszone do jeszcze większej improwizacji – a to może mieć kluczowy wpływ na dalszy przebieg wojny.