Fronda.pl: Siła sporu politycznego w naszym kraju sięga przerażającego poziomu. Ten spór nie toczy się tylko w parlamencie i na partyjnych wiecach, ale jest obecny w naszym codziennym życiu. Polacy dzielą się na dwa, nienawidzące się wzajemnie obozy. Będzie to widoczne w wielu polskich domach również w czasie świętowania Narodzenia Pańskiego. Skąd biorą się w nas takie pokłady nienawiści i jak ją przezwyciężać?
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr, specjalista w zakresie teologii moralności: Łatwo jest dostrzec sam fakt podziałów, który jest faktycznie porażający. Trudniej natomiast zrozumieć jego przyczyny. W ciągu kończącego się roku wielokrotnie sięgałem wspomnieniem do roku 1979, do wydarzenia I papieskiej pielgrzymki do ojczyzny. Św. Jan Paweł II przyjechał wtedy do Polski Ludowej, a przypomniał, że żyjemy w Polsce, Polsce chrześcijańskiej. Przybył do społeczeństwa socjalistycznego, a uświadomił nam, że jesteśmy narodem. Wreszcie skonfrontował się z projektem homo sovieticus, by przypomnieć, że „człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa”. Istotnie sprawił wtedy, że staliśmy się narodem mocą sprzeciwu wobec kłamstwa komunistycznego i mocą solidarności w dobru. I może tutaj trzeba szukać pewnych przyczyn, które powodują dzisiejszą sytuację, będącą tragicznym regresem. To powrót już nawet nie w stronę społeczeństwa, ale w stronę plemion wzajemnie się zwalczających. Być może jedną z zasadniczych przyczyn tego stanu jest kryzys prawdy. Zakłamanie pojęć, które przestają wyrażać to, co powinny. Pojęć fundamentalnie ważnych, jak wolność, człowieczeństwo, Bóg. A na fundamentach zakłamania i chaosu trudno jest budować solidarność, chyba że w złu. Jakaś część z nas uległa tym procesom bardzo konkretnie, inna część się sprzeciwia. I to jest niepokonany podział. Trzeba by go przezwyciężyć jedynie na drodze powrotu do fundamentalnych wartości.
Święta Bożego Narodzenia w szczególny sposób skłaniają nas do szukania i wprowadzania pokoju w naszym życiu, w naszych domach, w naszych relacjach. Nadzieję na ten pokój daje Nowonarodzony. Patrząc na Dzieciątko w żłobie pamiętamy jednak, że powołując Dwunastu, Chrystus oświadczył, iż „nie przyszedł przynieść pokoju, ale miecz”. Przed świętami wiele emocji wśród środowisk konserwatywnych wywołała wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który w jednym z wywiadów stwierdził, że „trzeba przynajmniej spróbować zbudować w sprawach obyczajowych kompromis między myśleniem konserwatywnym a liberalnym”. Sprawy obyczajowe, które są dziś przedmiotem sporu politycznego w naszym kraju, to aborcja, związki partnerskie, finansowanie in-vitro czy stosunek państwa do ideologii gender. Katolik może w tych kwestiach pójść na jakiś kompromis?
Pokój nie oznacza kompromisu za wszelką cenę. Pokój zakorzeniony jest w poszanowaniu praw człowieka. Nigdy nie zbudujemy pokoju społecznego, jeśli te prawa człowieka fundamentalnie ważne, a pośród nich pierwsze spośród pierwszych, czyli prawo do życia, nie będą respektowane. Zdaję sobie sprawę z różnych trudności aksjologicznych, emocjonalnych, może nade wszystko politycznych, które nakłaniają nawet wybitnych polityków do szukania kompromisu. Ale kompromis w kwestii prawa do życia i obrony tego prawa nie jest równoznaczny w żadnym stopniu z kompromisem w sprawach budżetowych. O ile na ten drugi może być zgoda kosztem zaparcia się własnych poglądów, o tyle w kwestiach fundamentalnie ważnych tej zgody być nie może. Mam wielki szacunek dla Pana Prezesa Prawa i Sprawiedliwości, ale nie wydaje mi się, że taki ewentualny kompromis czy też padające słowa krytyki w stosunku do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z 2020 przyciągną do tej formacji zwolenników z lewej strony sceny politycznej. Jestem przekonany, że dla tych ludzi, dla tych wyborców, taki kompromis oznacza poczucie ich zwycięstwa i zarazem wyraz pogardy dla rzekomo konserwatywnych partii. Ci, którzy dotknięci są erozją relatywizmu moralnego pójdą tam, gdzie ten relatywizm sięga granic absurdu. Są natomiast ludzie, którzy cenią bezkompromisowość i autentyzm. Krótko mówiąc, jestem przekonany, że kompromis moralny w sprawach aborcji nikogo do prawicy nie przyciągnie.
Dołączył Ksiądz Profesor do Komitetu Poparcia Kandydata na Urząd Prezydenta RP dra Karola Nawrockiego. Jednym z najważniejszych celów, który dr Nawrocki chce zrealizować jako prezydent, jest zakończenie „wojny polsko-polskiej”. W ocenie Księdza Profesora jest to możliwe? Te spory da się złagodzić na tyle, aby za rok czy dwa temat polityki nie wywoływał już przy świątecznych stołach kłótni? Popierany przez PiS kandydat na prezydenta ma potencjał, by osiągnąć ten cel?
Bardzo chciałbym wierzyć, że pojednanie w tym zakresie jest możliwe. Ale Jestem realistą, zdaję sobie sprawę z tego, że pojednanie winno być poprzedzone porozumieniem. A w tej sferze mamy dziś wiele trudności. Dlatego, że brakuje nam wspólnego języka, jednoznacznie brzmiących pojęć. Brakuje nam zdolności realnego dialogu, a nawet rzetelnej dyskusji na argumenty. Ten stan rzeczy niewątpliwie pogłębia sytuacja, w której rządzący narzucili, wbrew cenionej w Polsce zasadzie plus ratio quam vis (bardziej rozum niż siła), własną zasadę - bardziej siła niż rozum. Myślę, że trzeba czasu długiego albo jakiegoś wstrząsu, który umożliwi porozumienie. Ale niezależnie od tego - co bardzo mocno chcę podkreślić, trzeba mówić o potrzebie tego porozumienia i pojednania. Trzeba o to porozumienie i pojednanie apelować. Trzeba działać na rzecz budowania wspólnoty. Wiadomo, że w takich sytuacjach nie przekonuje słowo, przekonuje świadectwo życia, przekonuje osobowość, autentyzm postaci. Coraz bardziej nabieram przekonania, że pan Karol Nawrocki jest człowiekiem, który autentycznie angażuje się w ten proces. To nie jest typ polityka grającego grę o tron, to typ społecznika służącego dobru wspólnemu.
Pojawienie się nazwiska Księdza Profesora i innych duchownych na liście osób popierających Karola Nawrockiego wywołało oczywiście „święte oburzenie” środowisk lewicowych, które wykorzystały to jako pretekst do zarzucania Kościołowi, że wtrąca się w politykę. Kościół tymczasem, jak przypomniał w czasie Mszy św. przed spotkaniem opłatkowym parlamentarzystów nowy metropolita warszawski abp Adrian Galbas, „powinien angażować się w politykę, bo ma prawo być w niej obecny”. Dziś jest obecny wystarczająco?
Nie chciałbym rozwodzić się nad tym „świętym oburzeniem”, bo… nie jestem psychologiem ani specjalistą od emocji. Ale po prostu bawiło mnie to wysyłanie mnie na dywanik do nuncjusza apostolskiego, a zwłaszcza do mojego prowincjała, którego niestety nie mam, bo w strukturze naszego zgromadzenia nie ma prowincji polskiej. Rozumiem jednak, że żyjemy w czasach prymatu emocji nad myśleniem. A myślenie pozwala dostrzec, że Komitet Obywatelski skupia obywateli niebędących politykami. Jestem głęboko przekonany, że nie ma podstaw ani prawnych, ani kanonicznych, by odmawiać mnie i innym duchownym prawa do bycia obywatelami we własnym państwie. Nie ma także żadnych podstaw w nauce Kościoła, by obywatel - duchowny i świecki, nie miał prawa angażować się w dobro wspólne swojej ojczyzny, czyli angażować się w politykę w jej najbardziej klasycznym rozumieniu. Śmieszą mnie głosy o przesadnie zaangażowanym udziale Kościoła w życiu politycznym, o budowaniu państwa wyznaniowego. I niejednokrotnie pytam się - jak to się ma choćby do sytuacji brytyjskiej, gdzie zwierzchnikiem Kościoła anglikańskiego jest król czy wcześniej królowa? Gdzie premierem rządu nie może być katolik, co pokazywała dobitnie historia premierostwa i konwersji na katolicyzm Tony Blaira? Czy ktoś zastanawia się nad wyznaniowością Wielkiej Brytanii, Szwecji, Grecji czy choćby Izraela?
Wydaje mi się, że mamy do czynienia z sytuacją wręcz odwrotną - wycofywaniem się Kościoła z zaangażowania w życie publiczne. Dowodem na to były, czy są sytuacje naruszania zasad praworządności w Polsce, powtarzam - zasad. Nie chodzi tu zatem o orzekanie o winie aresztowanych osób związanych z Funduszem Sprawiedliwości, ale o stosowanie środków restrykcyjnych wobec ludzi podejrzanych, a traktowanych w sposób typowy dla totalitaryzmu czy dyktatury. Milczenie hierarchów budziło pewien niepokój. Rozumiem, że toczą się rozmowy na temat lekcji religii w szkole, ale na tle stylu tych debat warto by było przypomnieć podstawowe zasady dotyczące wolności wyznania czy sumienia. Warto byłoby także teraz, gdy wpłynął absurdalny projekt ingerujący w sakrament spowiedzi świętej, przypomnieć projektodawcom i procedującym ten projekt o relacjach Kościoła i państwa. Milczenie w tych sprawach oznacza bardzo niebezpieczny unik nazywany przez Karola Wojtyłę „postawą nieautentyczną”.
Abp Galbas zwrócił uwagę, że Kościół jest obecny w życiu politycznym nie tylko przez głos biskupów i księży, ale również poprzez „aktywnych, świeckich członków Kościoła”, będących parlamentarzystami. Nierzadko jednak parlamentarzyści-katolicy mają inne zdanie na temat zagadnień moralnych niż Kościół i głosują w zgodzie ze swoją oceną, a nie nauczaniem Kościoła. Poseł Roman Giertych zdradził w jednym z wywiadów, że pewien ksiądz odmówił mu udzielenia Komunii świętej, ponieważ poparł finansowanie in vitro ze środków publicznych. „Zupełnie tego nie rozumiem. Czy ja mam ludziom poczętym z in vitro powiedzieć, że to źle, że oni się urodzili? Przecież to brak empatii, to zło” – powiedział mec. Giertych „Gazecie Wyborczej”. Dodał, że poszedł do tego księdza i wyjaśnił mu, „że technologia in vitro się zmieniła, nie trzeba zamrażać zarodków”. Co Ksiądz Profesor by mu odpowiedział?
Kryterium katolicyzmu i przynależności do Kościoła dzisiaj uległo ogromnej dewaluacji. Ostatnie lata przyniosły nam szereg publicznych wystąpień ludzi, którzy mienili się czy mienią nadal przynależącymi do wspólnoty Kościoła katolickiego, a którzy zaprzeczają zasadom, zwłaszcza moralnym wspólnoty. Kilkakrotnie w minionych latach wypowiadałem się na temat sytuacji, w której polityk - osoba publicznie znana w swoich poglądach, głosowaniach, dawała wyraz negacji nauki Chrystusa. Trudno jest takiego polityka uznawać za członka wspólnoty Kościoła. Jest z tej wspólnoty wyłączony mocą własnej decyzji, a zatem jest ekskomunikowany. To prosta konsekwencja jego własnych decyzji. W tym miejscu trzeba wyrazić szacunek tym duchownym, którzy mają odwagę konsekwentnie bronić godności wspólnoty Kościoła, nie godząc się na przystępowanie do komunii świętej tych, którzy tę komunię zerwali. To nie jest kwestia empatii, to kwestia wierności prawdzie. Nauka Kościoła w kwestii aborcji czy in vitro jest nauką na wskroś racjonalną i logiczną. To kwestia odpowiedzi na pytanie - z czym, czy z kim mamy do czynienia w procesie aborcji i in vitro? Ze zlepkiem komórek czy z człowiekiem – osobą ludzką? A jeśli z człowiekiem, co wskazuje zarówno biologia, jak i nauka Kościoła, to - czy człowieka niewinnego można zabijać – eliminować? Albo czy takiego człowieka na jakimkolwiek etapie rozwoju można traktować jako przedmiot manipulacji - przedmiot re-produkcji?
Narodzenie Jezusa w Betlejem tak bardzo zaniepokoiło ówczesne elity, że Herod podjął próbę zgładzenia Nowonarodzonego. Chrześcijaństwo wciąż wywołuje sprzeciw możnych tego świata i spotyka się z nienawiścią. Jak Ksiądz wspomniał, do polskiego Sejmu trafiła petycja, której autorzy domagają się wprowadzenia zakazu spowiadania dzieci i młodzieży. To również przejaw tej nienawiści? Skąd bierze się dziś, również w Polsce, taka niechęć do wierzących?
Każdy przejaw nienawiści jest irracjonalny. Każdy jest też czymś bardzo bolesnym i niemożliwym do zaakceptowania. Z drugiej strony, warto może spojrzeć właśnie w perspektywie Bożego Narodzenia, że Chrystus został określony przez Symeona jako „znak sprzeciwu”. To kryterium „znaku sprzeciwu” jest kryterium autentyczności chrześcijaństwa, autentyczności Kościoła. Jest kryterium uwiarygadniającym przynależność do Kościoła katolickiego. Przedmiotem nienawiści są zatem sprawy święte, sprawy autentycznie dotyczące Boga i człowieka. W tej perspektywie nie może to dziwić, bo jest to - powiedziałbym - szczególne i szlachetne znamię chrześcijaństwa i chrześcijanina, katolicyzmu i katolika. Oczywiście nie oznacza to bierności wobec takich aktów nienawiści, tylko konieczność odpowiedzi z pomocą środków prawnych, edukacyjnych i duchowych. Warto pamiętać o słowach świętego Pawła: „Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę - mówi Pan - ale: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie - napój go! Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!”
Obok trwającej w naszym kraju wojny politycznej, polskich katolików niepokoją również narastające spory doktrynalne w Kościele katolickim. Do tego dochodzi coraz bardziej przerażająca sytuacja geopolityczna, w tym trwająca wciąż wojna na Ukrainie. Z tymi wszystkimi niepokojami rozpoczynamy Rok Święty. Wiąże Ksiądz Profesor z tym czasem jakieś szczególne nadzieje?
Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei – nadziei, która zakorzeniona jest w Chrystusie i dlatego zawieść nie może. Życie nadzieją nie jest jednak w żadnym wypadku postulatem alienacji z życia sprawami tego świata. Przeciwnie, domaga się czynnego zaangażowania w walkę o pokój, sprzeciw wobec narzucanej nam dyktatury geopolitycznej - dyktatury Zielonego Ładu, Wielkiego Resetu, dyktatury ideologii gender i jej pochodnych. Na pewno domaga się nade wszystko umacniania naszej wiary w Jezusa Chrystusa. Rok Święty jest ku temu doskonałą okazją. To szansa wielkiej duchowej odnowy, przylgnięcia do Boga, pojednania się z Nim. Myślę w tym kontekście, że ta perspektywa wyznacza najbardziej trafną i sensowną treść życzeń, którymi możemy się obdarzyć w tych dniach - oby Nowonarodzony Bóg, który przynosi nam czas Roku Świętego, stał się dla nas nadzieją naszego życia. Niech ta Nadzieja przenika nasze codzienne działania, niech służy budowaniu dobra, miłości i pokoju. Niech także wprowadza nas na drogę porozumienia i pojednania w celu odbudowania naszej wspólnoty narodowej.