Mechanizm jest prosty i skuteczny. Projekt trafia do laski marszałkowskiej, lecz nie otrzymuje numeru druku, nie jest kierowany do pierwszego czytania, nie trafia do komisji. W praktyce oznacza to legislacyjną śmierć przez administracyjne przemilczenie. Nie ma głosowania, nie ma debaty, nie ma nawet oficjalnego odrzucenia – jest cisza. Cisza, która staje się nową metodą rządzenia.

Najbardziej kontrowersyjne jest to, że „zamrażarka” uderza nie tylko w projekty opozycyjne, ale również w inicjatywy prezydenckie, a przede wszystkim w wynikające z tych projektów korzyści dla zwykłych Polaków. To zjawisko bez precedensu w III RP. Nawet w okresach ostrych konfliktów politycznych projekty głowy państwa były przynajmniej procedowane – dziś bywają blokowane na etapie administracyjnym, bez wejścia na salę obrad.

W ten sposób realna władza nad porządkiem legislacyjnym została skoncentrowana w rękach marszałka i premiera. Parlament – konstytucyjnie najwyższy organ władzy ustawodawczej – coraz częściej pełni rolę notariusza dla rządu, a nie suwerennego miejsca sporu i stanowienia prawa.

Sam Czarzasty publicznie przyznawał, że stosuje coś, co nazwał „marszałkowskim wetem”. Problem w tym, że taka instytucja nie istnieje w Konstytucji RP ani w Regulaminie Sejmu. W praktyce oznacza to tworzenie nowego, nieformalnego instrumentu władzy, który omija konstytucyjny podział kompetencji.

Z kolei Donald Tusk – choć formalnie nie kieruje pracami Sejmu – ponosi polityczną odpowiedzialność za strategię większości rządowej. To rząd wyznacza tempo prac, a koalicja sejmowa zapewnia marszałkowi polityczne zaplecze do blokowania niewygodnych tematów. Efekt? Władza wykonawcza zyskuje realną kontrolę nad władzą ustawodawczą.

Na liście projektów, które utknęły w legislacyjnym niebycie, znajdują się m.in. inicjatywy dotyczące:

  • zamrożenia cen energii,
  • zmian w podatkach PIT,
  • reform systemu świadczeń,
  • ochrony rolnictwa,
  • bezpieczeństwa infrastruktury,
  • regulacji rynku transportu osobowego,
  • ochrony funkcjonariuszy publicznych,
  • przepisów dotyczących obywatelstwa.

Ironią losu jest fakt, że środowiska polityczne, które dziś korzystają z „zamrażarki”, jeszcze niedawno same ostro krytykowały identyczne praktyki poprzedniej władzy. W retoryce wyborczej padały słowa o „odpartyjnieniu Sejmu”, „przywracaniu standardów”, „szacunku dla procedur”. Czy można to określić krótko jako "polityczną hipokryzję"?

Działania duetu Czarzasty–Tusk nie przywracają transparentności. Przeciwnie – pogłębiają kryzys zaufania do instytucji państwa. Obywatel coraz częściej widzi, że nawet złożona ustawa może zniknąć bez śladu, jeśli nie pasuje do aktualnej układanki koalicyjnej.

Sejmowa „zamrażarka” to narzędzie skrajnie wygodne. Pozwala uniknąć trudnych debat, medialnych sporów i odpowiedzialności za odrzucenie projektów. Ale ta wygoda ma swoją cenę – jest nią erozja standardów demokratycznych. Demokracja bez debaty staje się dekoracją, a parlament bez realnej sprawczości – jedynie scenografią dla rządu.

Zenon Witkowski