Szef rządu Królestwa Belgii spotkał się 1 grudnia z grupą przedstawicieli elit biznesowych i politycznych. Wyraził przy tej okazji swoją opinię na temat planów zajęcia rosyjskich aktywów, które zostały zamrożone po ataku na Ukrainę w międzynarodowej instytucji finansowej Euroclear.
Jest to instytucja, która specjalizuje się w obsłudze transakcji na rynkach kapitałowych z siedzibą główną w Brukseli. Już wielokrotnie rozmaici politycy europejscy proponowali, aby zająć rosyjskie aktywa zamrożone w Euroclear i przeznaczyć je na pomoc wojskową lub cywilną dla Ukrainy. Opinia władz Belgii jest w tej kwestii istotna, gdyż mimo międzynarodowego charakteru, Euroclear jest w sensie prawnym spółką belgijską. Aktywa rosyjskie oblicza się na około 180 mld euro. Komisja Europejska złożyła niedawno propozycję, by Euroclear zawarł z Unią umowę pożyczkową na 0%, w ramach której pieniądze te poszłyby na pożyczkę dla Ukrainy, a władze w Kijowie spłaciłyby ten dług z pieniędzy uzyskanych jako reparacje wojenne od Rosji.
Tyle, że Belgia na razie to rozwiązanie blokuje. I jak jasno dał do zrozumienia szef belgijskiego rządu, jego gabinet obawia się ewentualnego procesu ze strony pełnomocników Rosji, ale co nawet jeszcze bardziej istotnego, jeszcze bardziej boi się odwetu Kremla. 28 listopada De Wever w liście do przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen wyraził opinię, że bez solidnej gwarancji ze strony państw unijnych Belgia nie wyrazi akceptacji dla przejęcia rosyjskich aktywów.
Przemawiając 1 grudnia, De Wever wręcz zakpił, że zwolennicy zajęcia rosyjskich aktywów kreują obraz „czarnego charakteru Putina”, którego należy obrać z pieniędzy i przekazać „dobremu bohaterowi”, czyli Ukrainie. Wever ironizował: „To brzmi jak opowieść o Robin Hoodzie”.
Jeszcze bardziej istotne dla zrozumienia sposobu myślenia szefa belgijskiego rządu były jego słowa: „Kto dzisiaj na poważnie sądzi, że Rosja przegra wojnę?”.
W opinii De Wevera obecna wojna na Ukrainie kiedyś się skończy, ale na pewno nie porażką Rosji. I dalej: „Zresztą wcale bym jej tej porażki nie życzył, bo przecież mówimy o kraju, który posiada broń atomową. Nie w naszym interesie jest, by uległ on kompletnej destabilizacji”. Wever bardzo szczerze wyjaśnił, że uważa przekonanie o przegranej Rosji za bajkę, w którą chce wierzyć spora część europejskich elit i w związku z tym przestrzega przed wiarą, że „już teraz można ukraść pieniądze Putinowi”. Zwierzył się, że docierają do niego ostrzeżenia z Moskwy, że Belgia, w tym on osobiście, „na wieki wieków” odczuje konsekwencje takiego ruchu. Jak ze zdumiewającą szczerością wyznał dziennikarzom: „Po rosyjsku oznaczałoby to chyba również wysłanie mnie na spotkanie z wiecznością”. Dodatkowo jeszcze wskazał, że w wypadku takiej konfiskaty rosyjskich aktywów można by spodziewać się podobnych działań wobec belgijskich aktywów zamrożonych obecnie w Rosji. Powołał się też na umowę inwestycyjną między Belgią a jeszcze dawnym ZSRS z 1989 roku, która zabrania wzajemnego wywłaszczania aktywów. Na koniec spuentował całą sprawę tak: „Gdyby przyszło co do czego, nie jesteśmy w stanie wyłożyć 200 mld euro, więc (w razie przegranej w międzynarodowym arbitrażu finansowym) oczekujemy solidarności i gwarancji”. I na koniec dodał, że gdy poprosił o takie gwarancje innych liderów europejskich, to tylko Niemcy pospieszyły z gotowością do takich deklaracji, zaś inni partnerzy przyglądali się swoim butom lub studiowali sufit sali posiedzeń”. Cała ta wypowiedź przypomina nam o jednej podstawowej słabości Unii Europejskiej. Ta wspólnota polityczna składa się w dużej mierze z państw średnich lub wręcz małych. Wszystkie one są niesłychanie podatne na rosyjskie groźby lub przekupstwa. Wystarczy przypomnieć jak bardzo zinfiltrowana przez wpływy Kremla jest Republika Austrii. Można więc postawić tezę, że powojenny dosyć wyrazisty pór zachodu wobec zagrożenia sowieckiego być może nie byłby możliwy, gdyby nie determinacja Ameryki. Premier Belgii w swojej szczerości przebił nawet wszelkich innych „ruso-realistów” szczerym przyznaniem się, że doszły do niego ze strony Rosji osobiste groźby czyhania na jego życie w razie zgody na zajęcie rosyjskich aktywów. Można tylko zastanawiać się ilu innych europejskich liderów jest poddawanych takim pogróżkom. Nie zmienia to faktu, że cała ta opowieść przypomina jak krucha jest determinacja Europy do stawienia kolektywnego oporu wobec polityki Władimira Putina. A jeśli dodatkowo procesowi temu towarzyszyć będzie odwrócenie się Ameryki plecami do Europy to tendencja do panikarstwa może tylko wzrosnąć. Szczególnie w takich krajach, które leżą daleko od Rosji i nie czują się przez nią bezpośrednio zagrożone. Mam świadomość, że ta kolejna moja analiza, która nie kończy się żadnym optymistycznym wnioskiem. Żadnym poza pokazywaniem takich postaw jak premiera Belgii, jako bezpośredniej drogi do sparaliżowania naszego kontynentu lękiem przed zmarszczeniem brwi Putina. Jeśli będziemy także i my w Polsce ulegać takim lękom, wszelkie myślenie o naszej niepodległości będzie mięknąć jak wosk. W tej chwili jeszcze mamy wybór. Wybierzmy dobrze.
