Za przyjęciem budżetu głosowało 233 posłów, 197 było przeciw. Ustawa zakłada wydatki na poziomie 918,9 mld zł, przy dochodach zaledwie 647,2 mld zł. Oznacza to, że państwo musi pożyczyć ponad jedną czwartą wszystkich środków potrzebnych do funkcjonowania – i to w czasie, gdy gospodarka rozwija się umiarkowanie, a inflacja spada.
Rząd tłumaczy rekordowy deficyt koniecznością finansowania bezpieczeństwa, inwestycji i usług publicznych. Jednak dla wielu ekonomistów tak ogromna różnica między wydatkami a dochodami wygląda bardziej na próbę „kupienia spokoju politycznego”.
W przyszłym roku wydatki na obronność mają przekroczyć 200 mld zł, co stanowi 4,81 proc. PKB – rekord Europy i znaczący wzrost w porównaniu z poprzednimi latami. Na ochronę zdrowia przewidziano 247,8 mld zł (6,81 proc. PKB), a na rozwój infrastruktury drogowej i kolejowej łącznie 53,9 mld zł.
Choć uzasadnienie wydatków na bezpieczeństwo jest szeroko rozumiane w kontekście wojny na Ukrainie, to problemem pozostaje sposób finansowania. Wydatki rosną, ale rząd nie przedstawił programu oszczędności ani reform strukturalnych, które mogłyby ograniczyć rosnące zadłużenie.
Szczególnie niepokoi fakt, że dług publiczny ma osiągnąć 53,8 proc. PKB, zbliżając się do progu ostrożnościowego. Rząd zamiast ograniczać wydatki – zwiększa je, obcinając środki instytucjom kontrolnym, sądom i urzędom, by przesunąć pieniądze w obszary priorytetowe politycznie.
Premier Tusk chwali wzrost PKB na poziomie około 4 proc. oraz spadającą inflację. Jednak realia finansów publicznych malują dużo mniej optymistyczny obraz. Dochody mają wzrosnąć o 44 mld zł – ale wydatki rosną kilkukrotnie szybciej.
Co istotne, większość państw UE w okresie spowolnienia gospodarczego stara się redukować zadłużenie, a nie je powiększać. Tymczasem Polska, mimo wyższych wpływów podatkowych (VAT – 341,5 mld zł, akcyza – 103,3 mld zł, CIT – 80,4 mld zł, PIT – 32 mld zł), zwiększa zadłużenie, jakby gospodarka była w recesji.
W trakcie prac sejmowych wprowadzono liczne korekty. Ograniczono środki m.in. dla Kancelarii Prezydenta (–12,75 mln zł), Kancelarii Sejmu (–16,6 mln zł), Senatu (–28,2 mln zł), a także NIK (–89,7 mln zł) i IPN (–82,5 mln zł).
Zaoszczędzone w ten sposób 569,6 mln zł przesunięto m.in. na szkolnictwo wyższe, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu oraz Narodowy Instytut Wolności.
O ile wzmacnianie służb specjalnych jest zrozumiałe, o tyle redukowanie finansowania instytucji kontrolnych – w czasie rekordowego deficytu – budzi obawy o transparentność wydatków i nadzór nad finansami publicznymi.
Choć rząd przekonuje, że budżet „zapewnia bezpieczeństwo”, to polityka fiskalna obciąża przyszłe pokolenia i zwiększa ryzyko, że w 2027 roku Polska będzie musiała zmierzyć się z drastycznymi podwyżkami podatków lub cięciami wydatków.
Deficyt na poziomie 271,7 mld zł to nie reforma – to sygnał, że rząd żyje na kredyt, zamiast tworzyć stabilne, długofalowe fundamenty rozwoju. Zamiast odpowiedzialności finansowej dominuje krótkoterminowe myślenie polityczne. Kontynuacja takiego kursu oznacza jasno, że koszt tej polityki poniosą nie rządzący, lecz obywatele.
