W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” laureat Nagrody im. Jerzego Giedroycia przyznał, że ataki na niego osobiście oraz na kierowane przez niego SEW, zaczęły się już w 2006 roku, a momentem przełomowym było wprowadzenie „Programu im. Kalinowskiego”, umożliwiającego represjonowanym białoruskim studentom kontynuowanie nauki w Polsce.
Wskutek pobicia prof. Malicki doznał pęknięcia kości czaszki, dwóch krwiaków oraz wstrząśnienia mózgu, co z kolei spowodowało zaniki pamięci.
„Idąc przez park, zwróciłem uwagę na pięknie oświetlony pomnik podziemnej służby nauczycieli polskich w czasie wojny. Pamiętam też, że potem w całym parku było bardzo ciemno. Przypomniałem sobie moje pytanie: „jak to jest możliwe, by w publicznym miejscu było tak ciemno”. Przechodziłem obok kępy roślin, chyba cisów. I stamtąd wyszło dwóch „policjantów”. Mieli na sobie mundury, które ja uznałem za mundury policyjne. Jeden z nich zapytał mnie, jak się nazywam. Uznałem, że policjant ma prawo wychodzić nawet zza krzaków i pytać. Gdyby nie ten mundur, pewnie przyśpieszyłbym kroku i poszedłbym dalej. Ale w tej sytuacji odpowiedziałem. Dalej już nic nie pamiętam. Odzyskałem przytomność na noszach karetki pogotowia o godz. 22.41. Przez 20 minut leżałem na chodniku. W tym miejscu była wielka kałuża krwi. Nie wiem, kto wezwał karetkę pogotowia” – relacjonuje dramatyczne chwile z 19 grudnia dyrektor SEW.
Zdaniem Malickiego, wnioskując na podstawie stosowanej składni w wypowiedzi, co najmniej jeden z napastników „pochodził ze Wschodu”. Drugi z nich natomiast „tylko stał, nic nie mówił”.
Według dyrektora Jana Malickiego celem ataku na niego nie była chęć zabicia go, ani też motyw rabunkowy.
„Gdyby to był rzeczywisty zamach, to bym już nie żył! Była to fachowa robota. Gdy dwa dni później pojechałem tam z bardzo profesjonalną osobą zrobić coś w rodzaju wizji lokalnej, park już wtedy był rzęsiście oświetlony. A w dniu, gdy to się ze mną stało, nie świeciła tam żadna lampa! Dlaczego? Muszę odrzucić też wątek chuligański, bo nie zabrano mi pieniędzy, a miałem w kieszeni sto złotych, nie zabrano telefonu” – powiedział prof. Malicki.
„Myślę, że jeżeli to byli fachowcy, to nie zostaną złapani. Kamer w parku nie ma” – dodał naukowiec.
W opinii dyrektora SEW był to zapewne napad służący przestraszeniu zarówno jego, jak i Studium, a być może również białoruskiej emigracji w Polsce, w kontekście zbliżającego się „kolejnego wielkiego fałszerstwa” Aleksandra Łukaszenki, związanego z wyznaczonymi na 26 stycznia wyborami prezydenckimi na Białorusi.
„Skoro przeżyłem, to nie po to, żeby się zamknąć w gabinecie. Nie lękam się, zatem muszę robić swoje” – stwierdził Jan Malicki.