Z pełnym kontaktem ze sobą samym mamy do czynienia wtedy, kiedy jestem w pełni świadomy chwili obecnej. Popatrzmy na Mojżesza. Na pustyni musiał mieć pełny kontakt ze sobą samym, każde miejsce, każdy krok mógł być dla niego przyjazny lub nie. W przestrzeni, którą pokonywał, w każdym jej zakamarku czaiły się różnego rodzaju niebezpieczeństwa, ale także i ludzie. Musiał mieć kontakt ze wszystkimi swoimi zmysłami, aby kontrolować sytuację. Czy ktoś go nie goni, czy dobrze stawia kroki. To jest nie tylko zaradność życiowa, to jest pełna obecność w teraz. Ta umiejętność pozwalała mu przetrwać i podejmować decyzje w ułamku sekundy. Kiedy był na górze, na której czuł się bezpiecznie, wydarzyło się coś bardzo osobliwego. Krzak, który przypominał jego samego, pozbawiony korzeni, suchy, miotany wiatrem po pustyni, bezużyteczny, płonął, ale się nie spalał. Kiedy Mojżesz, siedząc plecami do skał, zauważył ten ogień, chciał podejść, ale usłyszał głos Boga. To nie była trąba, tuba, Mojżesz usłyszał go w sobie: Mojżeszu! […] Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą (Wj 3,5). Wychowanie Mojżesza w Egipcie nie było pozbawione religii, Mojżesz był wrażliwy i wierzący. Nie była mu obca myśl, że Bóg może mu się objawić. Spytał: „Kim jesteś?”. To było podstawowe pytanie tamtych czasów – „Który bóg cię przysyła?”. Ten odparł: „Ja jestem Bogiem Abrahama, Izaaka, Jakuba” (zob. Wj 3, 6). I myślicie może, że Mojżesz, kiedy poznał plan Boga wyprowadzenia Izraelitów z niewoli egipskiej, to bez namysłu go zrealizował? Zaczął pytać: „A jak mam Ci zaufać? Mam być wodzem, a nie żyłem w Izraelu, w ich tradycji i wierze, nie zostały mi one przekazane… Byłem wychowany na dworze faraona, na szczęście w duchu wiary, ale tamci bogowie mieli inne imiona”. Być może kilkanaście lat trwało, zanim Mojżesz przekonał się, że Ten, który go wzywa po imieniu, jest wiernym Bogiem, że wysłuchuje próśb. Ile Mojżesz musiał mieć pokory, żeby doświadczyć wszechpotężnego, nie dającego się wabić czymkolwiek, Boga.
Uczył się zaufania i to trwało, uczył się historii, być może rodacy mu o Nim opowiadali. Sam też musiał w sobie samym stworzyć dla Niego przestrzeń i umieścić go między obrazami innych bogów, w których się uczył wierzyć na dworze faraona. To trwało…
Co znaczą słowa: „Zdejm sandały, bo ziemia na której stoisz jest ziemią świętą”? Tyle, co: „Mojżeszu stań w prawdzie przed samym sobą – nagi, bez przywdziewania jakichkolwiek masek, bez ubierania się w funkcje, znaczenia itp. Stań nagi na ziemi, to znaczy w swoim własnym sercu, przed sobą i Bogiem. I co wtedy zobaczył Prawodawca? Uświadomił sobie, że jest mordercą, nie wychował się w Izraelu, wielu ma go za wroga, nie może do nich pójść tak zwyczajnie. Musi zdobyć ich zaufanie, poza tym ma problem z wysławianiem się, jąka się. Jak będzie przemawiał, przecież to jest śmieszne – jąkający się dowódca. Bóg odparł: Twój brat Aaron będzie twoimi ustami (Wj 4,16). Pozbawiony poczucia przynależności do narodu izraelskiego, bez korzeni w Egipcie, będący jak krzak miotający się po pustyni, tak widział siebie Mojżesz, kiedy stanął w prawdzie. I on miał być wodzem. Ile pokory i bezradności w nim było. Poza umiejętnością bycia w teraz i zdobytymi umiejętnościami, nic nie miał.
Poznawać Boga, to również iść po Jego śladach. Jakich? Gdzie na pustyni są ślady Boga? Mojżesz coś sobie przypominał z przeszłości, pewne doświadczenia, doznania podczas modlitwy były podobne do tego, czego doznawał na Górze i kiedy później z Nim rozmawiał. Ale kiedy Bóg nie dawał o sobie znać, Mojżesz szukał wspomnień, wydarzeń, które upewniały go, że Bóg jest.
Bywa, że prosimy o coś Boga i to się staje. I wtedy, nie widząc, nie czując Jego obecności, widzimy jednak, że On dokonuje czegoś, nawet w lepszy sposób, niż sami wymyśliliśmy. I wtedy stwierdzamy, że kroczymy tuż za Nim, po Jego śladach, paradoksalnie nie odczuwając Jego obecności. Wołamy wtedy: „Boże mój szukam Cię i szukam, pozwól się znaleźć”.
Jan Paweł Konobrodzki OSB
Pustynne szlaki. Serce pustyni, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC