Jak wskazuje w swoim wpisie na Facebooku, Tomasz Szynkaruk, polskie terytorium zostało otwarte jako kluczowa arteria zaopatrzeniowa. Przez nią płynęła i płynie broń, amunicja, paliwo i sprzęt, ale także wsparcie humanitarne oraz przestrzeń do reorganizacji i odpoczynku dla Ukrainy. Rosja mogła niszczyć składy i linie kolejowe po drugiej stronie granicy, lecz źródło zaopatrzenia znajdowało się w państwie NATO – poza jej zasięgiem militarnym. W ten sposób granica polsko-ukraińska stała się jedną z najskuteczniejszych tarcz, jakie miała Ukraina.
Jak zauważa autor komentarza, rosyjscy planiści szybko zorientowali się, że ich kalkulacje przestają się zgadzać. Amunicja, która miała się wyczerpać, stale trafia na front. Jednostki, które powinny stanąć z braku paliwa, nadal walczyły. Nowy sprzęt pojawiał się szybciej, niż Rosja była w stanie go zniszczyć. Zachodni analitycy nazwali Polskę „linią życia”, a sami Rosjanie – logistycznym sercem ukraińskiego oporu.
W ten sposób Polska stała się dla Kremla strategiczną pułapką. Złamała zasadę, na której Moskwa przez dekady budowała swoją przewagę – strach sąsiadów przed odwetem. Tempo wojny spowolniło się nie tylko z powodów frontowych, lecz dlatego, że Rosja uderzyła w mur, którego nie potrafiła sforsować. Mur zbudowany nie z betonu, lecz z determinacji i współpracy. Jak trafnie pyta autor: czy gdyby Rosji udało się odciąć te linie w pierwszych miesiącach, dzisiejszy obraz wojny byłby taki sam?
