Karol Wagner z zarządu Tatrzańskiej Izby Gospodarczej (TIG) zwraca uwagę, że nowe przepisy narażają pracodawców nie tylko na śmieszność, ale również na poważne nieporozumienia.
- „Na przykład zastąpienie słowa ratownik czy ratowniczka zwrotem osoba do utrzymania bezpieczeństwa na basenie sugeruje aplikującym, że chodzi o kogoś, kto nie musi posiadać odpowiednich kompetencji ani certyfikatów”
- wyjaśnia.
Językoznawca dr Artur Czesak zwraca zauważa z kolei, że „ministerstwo przerzuciło na pracodawców obowiązek, którego samo nie zdefiniowało. Nie istnieje katalog neutralnych płciowo nazw zawodów ani spójne wytyczne, jak je tworzyć”.
Wskazał, że w zaktualizowanej w listopadzie klasyfikacji zawodów wciąż występują takie nazwy, jak „dyrektor finansowy” czy „sekretarka medyczna”.
- „Skoro ministerstwo nie opublikowało wzoru neutralnych nazw, to właśnie od niego należałoby ich wymagać, a nie od pracodawców”
- podkreślił.
- „Jeśli ktoś uzna, że dyrektor finansowy narzuca męską wizję zawodu, może iść do sądu. Podobnie przy sekretarce medycznej, która może być odczytana jako wskazanie na kobietę. Pracodawcy będą tworzyć własne określenia typu osoba kelnerska czy osoba sprawująca obsługę kelnerską. Potem pojawią się sprawozdania do GUS czy wyliczenia emerytur w ZUS i tam dopiero zacznie się chaos, bo dziś mamy kod i przypisaną do niego nazwę zawodu”
- dodał.
Tymczasem, mimo obowiązku stosowania neutralnych nazw, wciąż obowiązują na przykład różne dopuszczalne ciężary w pracy dla kobiet i mężczyzn.
