Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Jakie są główne zastrzeżenia do nowego przedmiotu "edukacja zdrowotna"?
Hanna Dobrowolska, Ruch Ochrony Szkoły, Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły: Nowy przedmiot wzbudza poważne wątpliwości, głównie ze względu na sposób, w jaki wprowadzane są treści dotyczące edukacji seksualnej, dojrzewania oraz tzw. zdrowia społecznego. Treści te nie są dostosowane do wieku uczniów, a ich zakres może naruszać prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, co gwarantuje Konstytucja RP w artykułach 48 i 53.
Największy problem stanowi odejście od wartości rodzinnych na rzecz podejścia promującego indywidualizm i hedonizm, a nawet samodestrukcję ucznia. Mówi się dużo o libido. Seksualność jest prezentowana jako sfera zaspokajania potrzeb jednostki, zamiast być osadzona w kontekście odpowiedzialnych relacji międzyludzkich. Ponadto, program akcentuje "różnorodne modele rodziny", które traktuje na równi z tradycyjnym modelem małżeństwa i rodzicielstwa.
Co istotne, rodzice zostają praktycznie pozbawieni wpływu na to, czego uczą się ich dzieci. Obecny przedmiot "Wychowanie do życia w rodzinie" (WDŻ) jest dobrowolny, to rodzice decydują o uczestnictwie ich dzieci w tych zajęciach. W przypadku obowiązkowej "edukacji zdrowotnej" możliwość wyboru zostanie im odebrana, a program zawiera treści, które mogą być sprzeczne ze światopoglądem i wartościami rodziców. To poważny krok wstecz w demokratycznym systemie edukacji, gdzie współpraca szkoły i rodziny powinna być nie tylko priorytetem, a podstawą funkcjonowania.
Jak Pani ocenia proces tworzenia nowej podstawy programowej „edukacji zdrowotnej”?
Proces ten jest wysoce problematyczny. Brakuje w nim rzetelnych badań naukowych i analiz, które uzasadniałyby potrzebę wprowadzenia tak radykalnych zmian do podstawy. Twórcy projektu, w tym prof. Zbigniew Izdebski, nie przedstawili żadnych dowodów na to, że obecny przedmiot WDŻ jest niewystarczający lub nieskuteczny. Co więcej, z przeprowadzonych wcześniej badań wynika, że aż 74% badanych 18-letnich uczniów oceniło informacje przekazywane na WDŻ jako przydatne!
W takim kontekście, nowa podstawa programowa wydaje się być więc narzędziem realizacji ideologicznego projektu, a nie odpowiedzią na rzeczywiste potrzeby edukacyjne polskiego społeczeństwa. Zamiast opierać się na wynikach badań oraz konsultacjach społecznych, podjęto arbitralne decyzje, całkowicie ignorując specyfikę polskiej kultury i wartości.
Szczególnie niepokojące są braki w przeprowadzeniu konsultacji. Proces ten był skrócony i ograniczony do konsultacji publicznych, co wykluczyło wielu interesariuszy, w tym rodziców, ekspertów i organizacje pozarządowe. Setki tysięcy uwag i protestów zostało zlekceważone lub pozostają nieujawnione przez MEN - nie zostały one opublikowane na stronach ministerstwa, a resort twierdzi, że nadal liczy opinie. Zabrakło transparentności, a krytyczne analizy środowisk naukowych, medycznych i pedagogicznych zostały całkowicie zignorowane.
W efekcie mamy do czynienia z deformą wprowadzaną bez szerokiej debaty społecznej, co rodzi pytania o jej prawdziwe motywy. Warto więc postawić pytanie, czy celem jest rzeczywiście troska o zdrowie młodzieży, czy też realizacja agendy ideologicznej?
Jakie są najważniejsze różnice między "WDŻ" a "edukacją zdrowotną"?
"Wychowanie do życia w rodzinie" (WDŻ) skupiało się na promowaniu wartości rodzinnych, budowaniu odpowiedzialnych i trwałych relacji. Podkreślano znaczenie rodziny, małżeństwa oraz wzajemnego szacunku. Seksualność zintegrowana z całą osobowością i zanurzona w rodzinie, akceptacja własnej płci jako fundament – taki model przedstawiano uczniom. Zajęcia miały na celu przygotowanie młodzieży do podejmowania świadomych i odpowiedzialnych decyzji w zakresie życia seksualnego, z uwzględnieniem wartości moralnych i pracy nad sobą.
"Edukacja zdrowotna" natomiast wprowadza zupełnie inne podejście. Rodzina przestaje być w niej centralnym punktem odniesienia, a seksualność jest przedstawiana wyłącznie jako sfera indywidualnej przyjemności, do szybkiego zaspokojenia. Nowy program akcentuje "różne modele rodziny", traktując je jako równorzędne z tradycyjnym małżeństwem, sprzyja wczesnej inicjacji seksualnej i traktuje ją w oderwaniu od odpowiedzialności i płodności, a sprowadza do kwestii zgody partnerów. Co więcej, to podejście sprzyja różnym formom antykoncepcji oraz aborcji, o których mówi się szeroko i bardzo wcześnie. To może prowadzić – i z pewnością tak będzie - do osłabienia więzi rodzinnych i do jeszcze większej zapaści demograficznej.
Kolejną istotną różnicą jest wprowadzenie kontrowersyjnych treści, takich jak informowanie o masturbacji, uznanej za normę medyczną, w klasach 4-6, co jest absolutnym skandalem, czy zrównanie cispłciowości (płeć jest przypisana osobie przy urodzeniu na podstawie cech biologicznych – red.) i transpłciowości. WDŻ dostosowywało treści do wieku i dojrzałości uczniów, tu bardzo wcześnie wprowadza się takie treści, które nawet w świecie dorosłych budzą poważny sprzeciw, jak choćby płynność płci.
Również istota nauczania przedmiotu ulega zmianie – WDŻ było dobrowolne, co pozwalało rodzicom na decyzję, czy ich dzieci będą uczestniczyć w zajęciach. W przypadku "edukacji zdrowotnej" przedmiot jest obowiązkowy, a to odbiera rodzicom prawo do wpływu na wychowanie dzieci.
Czy widzi Pani zagrożenia w promowanej permisywnej edukacji seksualnej?
Zdecydowanie tak. Permisywna edukacja seksualna niesie za sobą szereg istotnych zagrożeń, które mogą negatywnie wpłynąć na rozwój emocjonalny i społeczny dzieci. Przede wszystkim, wprowadza uczniów w tematykę płciowości i doświadczeń seksualnych zbyt wcześnie i w niewłaściwy sposób, co może powodować dezorientację i niepokój. Na zachodzie tzw. epidemia transgresji została wywołana właśnie przez ten model edukacji seksualnej.
Prezentowanie autoseksualnych zachowań, takich jak masturbacja, jako normy medycznej jest szczególnie kontrowersyjne. Może to prowadzić do swoistej presji na dzieci, by dostosowały się do tych "norm", mimo że są one całkowicie nieadekwatne do ich etapu rozwoju psychofizycznego. To droga do wczesnego rozseksualizowania, które często przeradza się z czasem w hiperseksualność, a to poważne i leczone zaburzenie.
Co więcej, program opiera się na relatywizmie moralnym, równorzędnie traktując wszelkie orientacje seksualne i modele rodzin. Taki brak hierarchii wartości może prowadzić do zachwiania tożsamości młodych ludzi i osłabienia ich zdolności do podejmowania odpowiedzialnych decyzji.
Eksperci podkreślają również, że zbyt intensywna edukacja seksualna w młodym wieku może prowokować ryzykowne zachowania, zamiast im zapobiegać.
Jak na zmiany reagują rodzice i eksperci?
Rodzice i środowiska eksperckie są poważnie zaniepokojeni. Rodzice czują się odsunięci od procesu wychowawczego i edukacyjnego, a nowe treści uważają za niezgodne z wartościami, które chcą przekazać swoim dzieciom.
Eksperci, w tym Instytut Profilaktyki Zintegrowanej, Stowarzyszenie Pedagogów NATAN czy zespół ekspertów Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły, krytykują m.in. brak merytorycznych podstaw wprowadzanych zmian, błędne pojmowanie profilaktyki zdrowia oraz ideologiczne podłoże projektu. Podkreślają, że promowane treści mogą powodować więcej szkód niż korzyści, zwłaszcza w kontekście dojrzewania emocjonalnego i społecznego uczniów. Na inne zagrożenia wskazała w swoim oświadczeniu KRRiTV, podkreślając sprzeczność projektu MEN z obowiązującym w Polsce systemem ochrony małoletnich. Zdaniem Rady byłby to demontaż prawa.
Podsumowując, "edukacja zdrowotna" w tym kształcie to element rewolucji ideologicznej, emanacja globalnego projektu. To „antyzdrowotna pseudoedukacja”, która opiera się na wielokrotnie oprotestowywanych „standardach edukacji seksualnej WHO” oraz założeniach Gender Transformative Education [Edukacja zmieniająca pojmowanie płci]. Jej faktycznym celem jest zmiana norm i postaw młodych ludzi, budowa nowej tożsamości, sprzecznej z wartościami wyznawanymi przez polskie społeczeństwo. Nie ma to nic wspólnego ze zdrowiem i rzeczywistymi potrzebami edukacyjnymi uczniów.
Manifestacje, które obecnie odbywają się w całej Polsce, pokazują, że jak powszechny jest sprzeciw rodziców i nauczycieli – mających być wykonawcami tego szkodliwego projektu - wobec "edukacji zdrowotnej". Do MEN wciąż wysyłane są petycje i opinie.
Osobny list otwarty skierowany został do Prezydenta RP. To wołanie o pomoc! Rodzice domagają się respektowania ich praw w procesie wychowawczym i możliwości decydowania o tym, gdzie i czego uczą się ich dzieci w zakresie edukacji seksualnej. A nauczyciele nie chcą brać udziału w łamaniu prawa oraz szkodzić zdrowiu uczniów.
Dla wszystkich instytucji państwa priorytetem powinna być ochrona dobra dziecka i poszanowanie tradycyjnych wartości rodzinnych oraz respektowanie praw zagwarantowanych w Konstytucji RP, a właśnie one są dziś bardzo poważnie zagrożone ze strony MEN.
Uprzejmie dziękuję Pani za rozmowę.