Przegrana Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich pogrzebała ostatnie nadzieje ludzi Tuska. Z Karolem Nawrockim w Pałacu Prezydenckim ugrupowania prawicowe będą iść pewnym krokiem do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych w roku 2027. Ekipę Tuska, która od 13 grudnia 2023 roku bezczelnie łamie prawo, mogą czekać bardzo poważne kłopoty. Nie chodzi o żadną zemstę, ale o wymierzenie sprawiedliwości za to, jak postąpiono z mediami publicznymi, konstytucją, sądownictwem, placówkami dyplomatycznymi, instytucjami kultury.
Obecna ekipa będzie mieć w związku z tym tylko dwa cele: wyrwać jak najwięcej z państwa dla siebie; zabezpieczyć sobie bezkarność w instytucjach międzynarodowych i szczególnie unijnych. Realizacja pierwszego zadania będzie się wiązać z dalszym rozkradaniem i niszczeniem tego, co udało się w Polsce zbudować. Realizacja drugiego – z całkowitą uległością wobec Berlina i Brukseli.
Nie może być inaczej, bo to właśnie od tych ośrodków zależy osobiste bezpieczeństwo ludzi uwikłanych w strukturalne bezprawie rządu 13 grudnia. Właśnie dlatego nie możemy liczyć na porządek na zachodniej granicy. Tusk podejmie niewątpliwie jakieś pozorowane działania, po to, by nie stracić wiarygodności w oczach własnych wyborców i zabezpieczyć wejście do parlamentu znacznej części własnej formacji. Jego strategicznym interesem jest jednak zachować maksymalnie dobre relacje z europejskimi ośrodkami wpływu, tak, by po wyborach w 2027 roku móc liczyć na polityczny azyl. To oznacza, że będzie zdeterminowany do realizacji niemieckiego, a nie polskiego interesu.
W Berlinie doskonale wiedzą, w jakiej sytuacji znalazł się Tusk. Będą cynicznie wykorzystywać jego strukturalną słabość, stawiając kolejne żądania – i wiedząc, że zostaną spełnione. Premier i jego ludzie zabrnęli w ślepą uliczkę. Nie mają zdolności negocjacyjnych – Berlin i Bruksela to dziś ich jedyni partnerzy. Są dosłownie skazani na uległość, o ile tylko chcą dalej żyć i funkcjonować – już nie tylko w polityce, ale w ogóle w życiu społecznym, a nie w zakładach karnych.
Dlatego należy się spodziewać, że oprócz zalewania Polski niechcianymi przez społeczeństwo migrantami czeka nas jeszcze wiele innych katastrofalnych decyzji, wszystkich podyktowanych przez Friedriecha Merza i Ursulę von der Leyen. Dotyczy to ważnych kwestii polityki energetycznej, infrastrukturalnej, ekonomicznej i klimatycznej. Polacy muszą przygotować się na bardzo trudne miesiące.
Na szczęście Tuskowi nie zostało wiele czasu. Do października 2027 już tylko kilkanaście miesięcy. Niekompetencja ludzi obecnego rządu jest tak duża, że mimo wysiłków Berlina i Brukseli mogą po prostu nie ogarnąć realizacji wielu istotnych wytycznych, które będą otrzymywać. Co więcej, obecną ekipę będzie cały czas silnie absorbować wykonywanie pierwszego ze wskazanych wcześniej zadań, to znaczy rozkradania tego, co rozkraść się da. Trzeba też pamiętać, że Berlin, mimo wielkich wpływów na rząd 13 grudnia, ma ograniczone możliwości spowodowane własnymi problemami. Koalicja CDU/CSU-SPD nie jest zbyt silna, a Merz musi mierzyć się z gigantycznymi napięciami wewnątrz kraju.
To daje nadzieję, że skala zniszczeń będzie ostatecznie ograniczona, a po wyborach prawicowy rząd, obdarzony przez społeczeństwo wyraźnym mandatem do władzy, będzie w stanie wiele rzeczy naprawić. Dlatego najważniejszym zadaniem dla ugrupowań prawicowych w Polsce pozostaje przygotowanie jasnego planu działania, tak, by po wyborach parlamentarnych wziąć się szybko do pracy, zyskując wdzięczność społeczeństwa i zabezpieczając rządy na kolejne lata. Pomimo szkód, jakie wywoła jeszcze Tusk, lata 2023-2027 mogą przejść do historii jako w sumie krótki okres przerwy od bardziej konserwatywnej normalności Polski pierwszych dekad XXI wieku.
Autor jest publicystą portalu PCh24.pl