Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał Donald Trump. Jak, Pana zdaniem, wpłynie to na nasze bezpieczeństwo?

Profesor Piotr Grochmalski:  Wzmocni je.  Naszą sytuację geostrategiczną skomplikował  powrót Tuska do władzy jednoznacznie kojarzonego z niemieckimi wpływami. Berlin  próbuje za wszelką cenę  wyhamowywać przesunięcie  europejskiego punktu ciężkości  do państw Trójmorza,  w którym Polska odgrywa kluczową rolę.  Trump wiele serca włożył w ten projekt za swej pierwszej prezydentury, a także w rozbudowę militarnej  obecności USA w Polsce. Efektem tego jest potężna baza  w Powidzu, gdzie powstały największe magazyny broni NATO od zakończenia „zimnej wojny”.  Jeśli Trump  stałby się też  symbolem zbliżenia Grupy Nordyckiej z  grupą trzynastu państw Trójmorza,  to powstałaby nowa, silna oś Północno-centralna Europy. Pamiętajmy, że  Trump wygrał wybory, doprowadzając równocześnie  do zwycięstwa Demokratów w Senacie oraz  w Izbie Reprezentantów. Dzięki temu będzie mógł szybko realizować swoją strategię taniej energii – zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i dla Europy Środkowej, jądra Trójmorza. W jego programie dał sobie na to rok. A to jest kwestia kluczowa z punktu widzenia konkurencyjności gospodarki USA i regionu Trójmorza. To  on był jednym z głównych pomysłodawców projektu, sięgającego jeszcze do czasów prezydenta Kaczyńskiego, a kontynuowanego potem, w rozbudowanej formie przez prezydenta Dudę, który otrzymał silne wsparcie od Trumpa, czyli budowy wspominanego Trójmorza. To jest wielka, geopolityczna wizja mająca na celu przełamanie dominacji osi Berlin-Moskwa, która przyniosła w historii rozbiory I RP i II wojnę światową. Ta nowa oś miała opierać się na linii Waszyngton-Warszawa i polegać na dostarczaniu do tego regionu alternatywnych wobec rosyjskich zasobów energetycznych, takich jak gaz i ropa, a także współpracy technologicznej. Razem owe trzynaście państw to  ogromny rynek. Aby utrzymał swoją dynamikę rozwojową potrzebuje taniej energii. Niemcy i Rosja chcieli narzucić swoisty monopol energetyczny tym państwom po cenach, które miały zdusić konkurencyjność produkcji. Dziś Polska, która odegrała kluczową role w uratowaniu  niemieckiej gospodarki w czasie Covidu 19, ma najdroższy prąd w całej Europie. Jeśli  ta sytuacja by się utrzymała, doprowadziłaby do katastrofy naszej ekonomiki. Potrzebujemy wielkich zasobów taniej energii. Jak wiemy, m.in. temu służył terminal LNG, który powstał dzięki determinacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Prawa i Sprawiedliwości, a także terminal w Chorwacji, który miał zapewnić regionowi Trójmorza  dostęp  od północy i południa do kluczowych surowców energetycznych i uniezależnić go od agresywnej polityki rosyjsko-niemieckiej, polegającej na narzucaniu Europie energii w interesie Berlina i Moskwy.

W związku z tym Trump prawdopodobnie będzie próbował wywrzeć presję na Rosję, podobną do tej, którą zrealizował Ronald Reagan, doprowadzając do drastycznego spadku cen ropy i gazu. Taka polityka wzmocni amerykańską gospodarkę, ale jednocześnie postawi w trudnej sytuacji  Rosję, która coraz bardziej odczuwa koszty finansowania wojny na Ukrainie. Reagan osiągnął to poprzez presję cenową na ZSRR, która  funkcjonowała dzięki dolarom z eksportu energii.  Radykalny spadek dochodów wywołał katastrofę sowieckiego imperium. Trump ma dostęp do podobnych instrumentów, by osiągnąć podobny efekt. Podczas swojej pierwszej kadencji Trump znacząco wzmocnił pozycję Polski, a my, oprócz relacji w ramach NATO, zbudowaliśmy silne, dwustronne relacje ze Stanami Zjednoczonymi oparte na  modelu współpracy podobnego do tego który kształtuje stosunki USA z Norwegią.  Demokraci natomiast, szczególnie pod koniec swojej kadencji, realizowali inną politykę. Widoczna była zmiana, gdy Joe Biden przyjechał do Berlina jako prezydent Stanów Zjednoczonych i marginalizował pozycję Polski. Pokazał w ten sposób, że administracja Harris-Biden będzie realizować politykę proniemiecką kosztem Polski, co jest zgodne z niemieckimi interesami. Biden, jak pamiętamy, zaczął swoją kadencję od odblokowania Nord Stream 2, dając zielone światło Berliniowi na dalsze rozmowy z Putinem, w celu zmniejszenia ryzyka wybuchu wojny.

W rzeczywistości jednak takie działania umożliwiły Niemcom kontynuowanie finansowania militarnej polityki Putina, m.in. poprzez strategiczną zależność gospodarki niemieckiej od  rosyjskiego gazu i ropy. To był początek polityki Bidena. Pamiętajmy też, że  - tuż przed wybuchem wojny – w styczniu 2022 r. w trakcie konferencji prasowej, stwierdził, że jeśli Putin zadowoli się „małą wojną”, czyli zajmie tylko część wschodnich terenów Ukrainy, to Zachód nie będzie w stanie ustalić wspólnej odpowiedzi na takie działania Rosji. Było to postrzegane jako swoiste przyzwolenie na korektę granic, co spotkało się z bardzo negatywną oceną analityków. Putin odebrał to jako oznakę słabości Bidena. Podbił stawkę uznając, że ryzyko jest takie same  czy uderzy w małej skali czy też  rozpocznie wielkoskalową wojnę. Zyski za to są radykalnie inne. Przy takiej postawie  ekipy Bidena uznał, że wygraną ma już w kieszeni. 

Później, dzięki naszej geostrategicznej pozycji i ogromnemu wsparciu dla Ukrainy, Polska zaczęła być postrzegana jako centrum europejskiego bezpieczeństwa. Tu decydowały się losy Ukrainy i przyszłość NATO. Bez polskiego wsparcia Ukraina nie przetrwałaby. Osiemdziesiąt pięć procent dostaw szło przez nasz kraj. My też – jako jedyni – dostarczyliśmy na czas ciężki sprzęt, który od razu został wprowadzony do walki. Stoczyliśmy też dramatyczny bój aby wymusić dostawy czołgów, samolotów i systemów rakietowych przez innych sojuszników. W sumie jednak były one spóźnione o ponad rok. Gdyby inni postąpili tak jak Polska, Rosja nie miałaby czasu aby uzupełnić straty w sprzęcie. Przegrałaby. Ale Niemcy wciąż starali się wymuszać spowalnianie dostaw.

 

Jednak po dojściu do władzy ekipy Tuska, nastąpiła  radykalna i szybka degradacja międzynarodowej pozycji Polski, a  widocznym efektem tego był m.in. szczyt w Berlinie, który miał na celu stworzenie nowej architektury bezpieczeństwa w Europie, ale bez udziału Polski. Jak wiadomo, zarówno Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Francja, jak i Niemcy nie widziały Polski w tych rozmowach.

Reasumując, Polska doznała trzech poważnych ciosów ze strony państw, które dotąd były naszymi kluczowymi partnerami. To poziom degradacji, jaki miał miejsce w okresie rządów Tuska. Radykalne osłabienie Polski, ale także całego Trójmorza, oraz brak działań na rzecz utrzymania tego formatu w polityce zagranicznej, to konsekwencje tych rządów. Dodatkowo, jak pokazuje oficjalny komunikat po spotkaniu szefa Bundeswehry, generała Carstena Breuera z naszym szefem sztabu, gen. Wiesławem Kukułą, Niemcy, za zgodą ekipy Tuska, przejmują kontrolę nad wschodnią flanką NATO. A więc oddaliśmy w  ich ręce bezpieczeństwo Polski.

 

Obecna sytuacja, czyli powrót do silnych Stanów Zjednoczonych, zapowiada wielką zmianę  w polityce międzynarodowej. Wizja nowego otwarcia technologicznego, której symbolem ma być Elon Musk, oraz zapowiedziana presja na Rosję, by szybko podpisała pokój, stwarzają szansę dla Polski, by stała się silnym elementem w nowej mozaice sił w Europie Środkowej. Trump już wcześniej inwestował w tego typu projekty.

W Polsce istnieją jednak dwie zasadnicze wizje. Pierwsza to degradacja Polski wobec Niemiec, realizowana przez ekipę Tuska. Oddajemy się  pod protekcję Berlina bez żadnych warunków wstępnych.  Druga to wizja strategicznego sojuszu z USA, realizowana  obecnie przez Prezydenta Andrzeja Dudę. Przy czym między Polską a Niemcami istnieją istotne różnice interesów.  Dla nich relacje z Rosją  były dotąd  na pierwszym miejscu, nawet kosztem marginalizacji Polski. Wszystkie niemieckie opcje uznawały to za fundamenty swojej polityki. Zarówno Berlin jak i Moskwa są nadal żywotnie zainteresowane w osłabianiu pozycji politycznej i gospodarczej Polski. W przypadku USA nie istnieją istotne różnice interesów w kluczowych kwestiach. Oczywiście nie zapominajmy, że Ameryka jest globalnym supermocarstwem, stąd ma globalne interesy. Ale w europejskiej grze elity amerykańskie z otoczenia Trumpa mają świadomość, że Niemcy i Rosja grają na wypchnięcie USA z Europy, a dla Polski stanowiłoby to ogromne zagrożenie. Jesteśmy też najbardziej proamerykańskim społeczeństwem w Europie. Zwycięstwo Trumpa to ogromne wzmocnienie obozu Prezydenta Dudy, szczególnie w wymiarze europejskim, ponieważ Duda staje się kluczowym partnerem Trumpa w Europie. Z kolei ekipa Tuska, której polityka była nie tylko proniemiecka, ale także antyamerykańska, zostaje tym samym marginalizowana.

Pamiętajmy, że Tusk i minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, odpowiadają za politykę resetu z Rosją  gdy ta ekipa wcześniej rządziła. Po ponownym dojściu do władzy próbowali aktywnie wspierać ekipę Biden-Harris w kampanii wyborczej, a żona Sikorskiego, Anne Applebaum, była w USA jedną z najbardziej radykalnych przeciwniczek Trumpa. Używała przy tym języka, którego nie sposób zapomnieć. To powoduje, że Sikorski nie ma żadnych realnych kontaktów w obecnym obozie władzy. Zresztą mówi się nieomal otwarcie, że to Applebaum trzyma kierownicę w tej rodzinie. Po za tym to ona „załatwiła” Sikorskiemu stołek ministra spraw zagranicznych. To ona bowiem wykreowała Tuska jako polityka, który ma rzekomo jakąś polityczną wizję. Przeprowadziła z nim serię wywiadów. Książka „Wybór” ukazała się pod koniec 2021 r.  Tusk wcześniej nie popełnił żadnych poważnych analiz dotyczących polityki międzynarodowej. Pociągnęła go za uszy, włożyła swoje poglądy i przemyślenia z jej wcześniejszych publikacji, w jego usta i tak przedstawiła Tuska jako „męża stanu”, w rzeczywistości budując jego wizerunek na anty-Trumpowskiej i anty-polskiej retoryce. Jej książka pełna agresji wobec polskiej prawicy i amerykańskich konserwatystów stała się narzędziem do kształtowania obrazu Tuska.

Zwycięstwo Trumpa w najważniejszym państwie Zachodu, naturalnym liderze Wolnego Świata, oznacza początek końca lewackiej histerii  i powrót do rzeczywistości. Prawicowa fala ogarnie też Europę i  wzmocni obóz prawicowy w Polsce, a także pozycję Prezydenta, co może zmniejszyć agresywne działania Donalda Tuska i jego ludzi wymierzone w Andrzeja  Dudę.   Mamy więc z jednej strony  ogromną międzynarodową  marginalizację ekipy Tuska. Z drugiej Andrzej Duda    staje się postacią wielkiego formatu na arenie międzynarodowej, co może wzmocnić Polskę w tym nowym układzie sił w Europie.

 

Ostatnie miesiące będą kluczowe. Prezydent Duda ma możliwość podjęcia działań wzmacniających Polskę na arenie międzynarodowej. Z drugiej strony, Polska ma w Waszyngtonie na czele swojej ambasady postać tak niekompetentną  jak  Edmund Klich, którego agresywne wypowiedzi wobec Trumpa, a także wcześniejsza odpowiedzialność za niszczenie polskiej armii podczas jego kadencji jako ministra obrony, obciążają również obecny rząd.

Reasumując, zwycięstwo Trumpa daje szansę na zmianę niekorzystnej strategii  Bidena wobec Rosji, 
który dał sobie narzucić linie graniczne konfliktu, strategicznie korzystne dla Rosji. W ten sposób Biden nie był w stanie wykorzystać ogromnej przewagi strategicznej, ale dawał czas Putinowi na odtwarzanie jego potencjału obronnego. Polityka Trumpa opiera się na polityce siły jako gwaranta pokoju. Siły nie mierzy się skalą ustępstw. W wymiarze militarnym, dzięki polityce zjednoczonej prawicy, Polska stawała się regionalną potęgą militarną w ramach NATO.  Jednak Tusk z tego wektora w polityce zrezygnował, oddając się pod kuratelę Niemiec. Teraz, w obliczu zmieniającej się sytuacji międzynarodowej, Polska może wzmocnić swoją pozycję, o ile właściwie wykorzysta tę szansę i nie pozwoli na jej zmarnowanie przez rząd Tuska, który swoją aktywność kieruje na destrukcję kolejnych filarów państwa.

 

MP: Coraz więcej osób zwraca uwagę, a sam Trump też mówił o tym w trakcie kampanii, że szybko zakończy wojnę na Ukrainie. Czy to oznacza, że USA odwrócą się od Ukrainy? Czy jest to możliwe? I jak wpłynie to na nasze bezpieczeństwo?

PG: Po pierwsze, jest to jak najbardziej możliwe. Co więcej, to mogłoby się wydarzyć już dawno, gdyby nie polityka Bidena, który kontynuuje ową doktrynę rosyjskiej dominacji eskalacyjnej  sięgającą jeszcze czasów prezydentury Obamy i wojny w 2014 r. Owa doktryna sprowadza się do założenia, że w sytuacji w której Rosja wykaże się   rosnącą  determinacją w sprawie ukraińskiej, USA ustąpią, aby nie eskalować konfliktu. Amerykanie nie będą w stanie utrzymać tak wysokiego poziomu zaangażowania i dlatego powinni „odpuścić” Ukrainę. To była koncepcja Obamy, a Biden, jak pamiętamy, był w okresie tamtej prezydentury współtwórcą „resetu”.  Biden przyjął tę strategię na początku swojej prezydentury i ta doktryna rządziła jego działaniami przez cały czas, a Putin doskonale o tym wiedział.

 

Działania Putina opierały się na zastraszaniu i demonstrowaniu ogromnej determinacji, by złamać chęć USA do wspierania Ukrainy. W praktyce, ta amerykańska strategia okazała się korzystna dla Rosji, ponieważ Moskwa wiedziała, że nie jest w stanie zrównoważyć potencjału Zachodu i postanowiła wykorzystać element presji oraz nuklearnego zastraszenia, aby zniechęcić Stany Zjednoczone do dalszego wsparcia Kijowa.

Największym nieszczęściem całej tej amerykańskiej strategii było to, że opierała się ona na doktrynie, która w praktyce działała na korzyść Rosji. W efekcie Putin zyskał czas, podczas gdy Biden miał ogromne problemy z dostawą niezbędnego sprzętu wojskowego. Przykładem może być symboliczne 31 sztuk czołgów Abrams, które w obliczu tysiąca potrzebnych maszyn były absolutnie niewystarczające. Jednocześnie wśród amerykańskich analityków pojawiła się koncepcja szybkiego zakończenia wojny. Zakładała ona, że USA najpierw złożą Rosji propozycję nie do odrzucenia. Jeśli Putin nie wycofa swych sił, Stany Zjednoczone w krótkim czasie dostarczą na Ukrainę, ale także na cała wschodnią flankę NATO,  tysiące czołgów, sprzętu wojskowego i innych zasobów, które pozostały po zakończeniu zimnej wojny.

Amerykanie wiedzą, że ten sprzęt wojskowy, przygotowany z myślą o ewentualnej wojnie z Rosją, jest już przestarzały i nie odpowiada wyzwaniom związanym z potencjalnym konfliktem z Chinami. W związku z tym USA przechodzą głęboką modernizację i przezbrojenie swojej armii, a przestarzały sprzęt staje się zbędny. Przerzucenie go na Ukrainę i do Polski, jako głównego centrum logistycznego, mogłoby związać nas technologicznie z przemysłem zbrojeniowym USA na wiele lat. Ale też dobiłoby Rosję, która nie ma zdolności do szybkiego przystosowania się do radykalnie nowych warunków. Potrzebuje na to czasu, który dotąd dostawała od Bidena.

Była to realistyczna wizja, którą popierali generałowie Trumpa. Twierdzili oni, że jednym z elementów presji na Putina będzie właśnie ta opcja – jeżeli Putin nie zgodzi się na ustępstwa, Stany Zjednoczone zrealizują taki plan. Drugim rozwiązaniem, o którym mówiłem, jest strategia, którą stosował Reagan. Doprowadził on do drastycznego spadku cen ropy, co zniszczyło rosyjską gospodarkę. Przypomnijmy, że Andropow i Gorbaczow rozpoczęli wielki projekt modernizacji ZSRR, a jednym z głównych czynników, które doprowadziły do jego załamania, był właśnie gwałtowny spadek cen ropy. To spowodowało katastrofę gospodarczą w ZSRR i degradację jego pozycji na świecie. Sowiecka Rosja spadła na szóste  miejsce pod względem wielkości gospodarki, podczas gdy przed całe dekady wcześniej była drugą gospodarką świata, stanowiąc około połowy amerykańskiej gospodarki.

Trump planuje powtórzenie tego mechanizmu – poprzez zwiększenie produkcji ropy i gazu w Stanach Zjednoczonych, co doprowadzi do spadku cen tych surowców i w krótkim czasie zniszczy rosyjskie dochody z ropy, a tym samym  gospodarkę. Taki scenariusz uderzy w budżet Federacji Rosyjskiej, który obecnie ma ogromne trudności, jak wskazują analitycy. To realna możliwość.

Warto też przypomnieć, że za Trumpa Stany Zjednoczone nie prowadziły żadnych nowych wojen. On rzeczywiście powstrzymał eskalację konfliktów, pokonał ISIS  i nie rozpoczął żadnej nowej wojny. To także Trump dogadał się z Talibami i wynegocjował wycofanie wojsk amerykańskich z Afganistanu, które miało wyglądać zupełnie inaczej. Jak pamiętamy, Biden zmienił tę strategię, co skończyło się katastrofą dla Ameryki i bardzo osłabiło wiarygodność NATO. Niektóre państwa NATO, jak Brytyjczycy, nie chciały się wycofać, ale cała logistyka opierała się na amerykańskiej armii, a bez niej Brytyjczycy nie byliby w stanie pozostać w Afganistanie. 

 

Sposób w jaki wojska amerykańskie opuściły  Afganistan doprowadził do ogromnego  kryzysu w NATO. Skala tej katastrofy wpłynęła negatywnie na wizerunek Ameryki i była jednym z impulsów, który skłonił  Putina do decyzji o rozpoczęciu wojny. USA pokazały się wtedy jako słabe, a Rosja postrzegała ten moment jako okazję do działania.

Nie zapominajmy, że początkowo Zachód, w tym Amerykanie, przewidywał, że wojna na Ukrainie będzie szybka i zakończy się totalnym zwycięstwem Rosji. Kijów miał według ich ocen nie przetrwać dłużej niż tydzień. Zresztą rosyjski wywiad posiadał informacje o tym, jak amerykańscy analitycy oceniali sytuację, a to dało Putinowi dodatkową pewność siebie.

Gdyby rzeczywiście doszło do realizacji tego scenariusza, gdyby Rosja zniszczyła Ukrainę i wciągnęła ją do swojej strefy wpływów, doszłoby do zupełnej zmiany geopolitycznej w Europie. Nowe zasady gry narzucone przez Moskwę mogłyby oznaczać rozbicie NATO, a także zdominowanie bezpieczeństwa europejskiego w sposób degradujący dla Polski i Europy Środkowej. Wówczas żylibyśmy w zupełnie innym świecie. Dlatego tak niewiele brakowało, by popełnione przez Niemców i Amerykanów błędy doprowadziły do katastrofy geostrategicznej, której skutki odczułaby przede wszystkim Polska i inne państwa Europy Środkowej.

 

MP: Panie Profesorze, na świecie pojawia się coraz więcej ognisk zapalnych: Azja, Bliski Wschód, Ukraina. Czy zadaniem Trumpa będzie powstrzymanie i deeskalacja potencjalnej III wojny światowej?

PG: Po pierwsze, muszę wyjaśnić, że nie grozi nam III wojna światowa, a stwierdzenie, że istnieje takie ryzyko, wynika z pewnej – jak to można delikatnie ująć – niewiedzy i niekompetencji osób, które analizują te kwestie. W rzeczywistości to, co może nas czekać, to wojna o zupełnie innych cechach, które nie mają precedensu w historii – wojna atomowa, wojna kosmiczna, wojna sztucznej inteligencji. Takie scenariusze różniłyby się zasadniczo od pierwszej i drugiej wojny światowej, ponieważ obejmowałyby zupełnie nowe technologie i skala konfliktu, w tym wykorzystanie broni masowego rażenia oraz aktywność sztucznej inteligencji w prowadzeniu działań strategicznych oznaczałoby I Megawojnę – a być może jednocześnie ostatnią.  W grę bowiem wchodzi  ryzyko pierwszego globalnego konfliktu nuklearnego.

Mówię to, aby nakreślić perspektywę, z którą musimy się zmierzyć. Obecny potencjalny konflikt to zupełnie nowa forma wojny, globalna, obejmująca przestrzeń kosmiczną, ale także środowisko biologiczne – wystarczy wspomnieć pandemię COVID-19 i kontrowersje związane z domniemanymi jej związkami z Chinami. Konflikt ten, dzięki swojemu potencjałowi i nowym rodzajom używanych technologii, byłby wojną nowej generacji, której dotąd nie widzieliśmy. Ta groźba mobilizuje część polityków do działań mających na celu powstrzymanie eskalacji.

Ponadto, wejście Korei Północnej – państwa, które posiada arsenał atomowy – do wojny na Ukrainie sprawia, że już dwa sojusznicze państwa nuklearne biorą udział w konflikcie, który może ostatecznie doprowadzić do zaangażowania NATO,  będącego pod ochroną  jądrową USA. Co więcej, Putin w ramach tej wojny przeniósł część swojego arsenału taktycznej broni nuklearnej na Białoruś, co stanowi  groźbę eskalacji sytuacji na poziomie broni atomowej. O ile rosyjska strategiczna broń jądrowa jest stale monitorowana przez USA w ramach  systemu satelitarnego rozpoznania, o tyle w przypadku taktycznej broni jest to niemożliwe. To wszystko świadczy o tym, że mamy do czynienia z zagrożeniem, które jest o wiele bardziej skomplikowane i niebezpieczne niż tradycyjna wojna światowa.

MP: Co należy zrobić w tej sytuacji? Jakie kroki powinny podjąć Stany Zjednoczone?

PG: Większość ognisk zapalnych dzisiejszego świata ma swoje źródło w wojnie ukraińskiej. Konflikt ten jest zatem szerszym problemem, który łączy wiele różnych kwestii, w tym działania Iranu, Chin,  Rosji i Korei Pólnocnej. Relacje między tymi państwami stają się coraz  silniejsze co przypomina już dziś tworzenie nowej „osi  zła” wymierzonej w Zachód.  Ale to wojna o Ukrainę – pamiętajmy – największe państwo w pełni leżące w granicach Starego Kontynentu -  nadało takiej dynamiki procesom destabilizacyjnym, w tym na obszarze, który nazywam Afroeurazją Centralną, a więc na styku Europy, Azji i Afryki. To miejsce jest kluczowe dla stabilności świata. Eksplozja destabilizacji tego regionu, nie będzie możliwa do wyhamowania. To dlatego Rosja dążyła do odpalenia konfliktu na Bliskim Wschodzie. Ale Ukraina pozostaje tym czynnikiem, który nadal ma potencjał eskalacji w I Globalną Wojnę. Dlatego oczywiste było, że wybory w USA toczą się o najwyższą stawkę. Ten, kto je wygrywał,  będzie musiał zamknąć ukraińską wojnę. To jest  jasne i oczywiste. Był taki wybór – Haris albo Trump. To właśnie to na  nowym prezydencie będzie ciążyła odpowiedzialność za zakończenie wojny na Ukrainie i znalezienie sposobu na rozwiązanie tego konfliktu. Gdyby wygrała Harris, z pewnością podjęłaby próbę deeskalacji według doktryny Bidena, która okazała się nieskuteczna. Zrobiłaby to jeszcze gorzej. Z kolei Trump, z doświadczeniem i pragmatyzmem, z pewnością podejmie próbę rozwiązania tego problemu, w czym może pomóc jego wizja.

Należy też przypomnieć, że w ramach amerykańskiej strategii globalnej decyzje o przesunięciu amerykańskich zasobów na Pacyfik zapadły już dawno temu, jeszcze za prezydentury George’a W. Busha, a następnie kontynuowane były przez Obamę. Dziś zagrożenie ze strony Chin traktowane jest w amerykańskich dokumentach, ale także w koncepcji strategicznej NATO, jako ważniejsze niż zagrożenie rosyjskie. Wizja Trumpa polega na tym, by przesunięcie tego potencjału nie odbywało się kosztem zdolności obronnych USA w Europie.

MP: Jakie różnice występują w wizjach politycznych Trumpa i obecnego establishmentu amerykańskiego?

PG: Istnieją dwie różne wizje. Harris i Biden dążyli do modelu, w którym to Niemcy odgrywają kluczową rolę w tworzeniu nowej architektury bezpieczeństwa w Europie. Niestety, Niemcy skompromitowały się poprzez swoją politykę energetyczną, czym umożliwiły Putinowi agresję na Ukrainę. Ich rola w tym procesie budowania nowej geografii bezpieczeństwa w Europie jest więc obecnie wątpliwa.

Trump z kolei proponuje, aby to państwa Europy Środkowej, w tym  głównie Polska, miały kluczową rolę w tej nowej architekturze, we współpracy z Wielką Brytanią, Francją i Niemcami. To dwie różne wizje, ale amerykański establishment strategiczny, niezależnie od tego, kto rządzi w Waszyngtonie, doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że głównym zagrożeniem pozostają Chiny. To jest trwała tendencja w strategii amerykańskiej, która nie zmieni się bez względu na to, kto będzie zasiadał w Białym Domu.

 

MP: Uprzejmie dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę.