Lisicki wskazuje, że w sytuacji, w której rząd Donalda Tuska zmaga się z rosnącymi problemami politycznymi, wydarzenie to w naturalny sposób skupia społeczeństwo wokół władz. Zdaniem redaktora naczelnego, pojawienie się narracji o „akcie agresji” mogło być elementem operacji politycznej. – „Nie widzę racjonalnego powodu, dla którego Rosja miałaby eskalować konflikt i narażać się na zacieśnienie współpracy NATO przeciwko sobie” – stwierdził.

Publicysta zauważył też, że polskie elity polityczne reagują przewidywalnie, używając coraz ostrzejszej retoryki wojennej. Jego zdaniem jest to dokładnie to, czego mogą chcieć niektórzy aktorzy sceny międzynarodowej – aby Polska stała się jeszcze bardziej zaangażowana w konflikt i zwiększyła pomoc militarną dla Ukrainy. Lisicki przypomniał również słowa byłego prezydenta Andrzeja Dudy, który sugerował, że incydent w Przewodowie w 2022 roku mógł być próbą sprowokowania Polski do wojny.

Najwięcej emocji wywołała jednak konstatacja, że bardziej prawdopodobna od wersji rosyjskiej jest hipoteza o świadomym przekierowaniu dronów przez stronę ukraińską – czy to w ramach operacji pod fałszywą flagą, czy jako element eskalacji mającej wymusić większe zaangażowanie Zachodu. – „Ukraina od początku wojny robi wszystko, aby wciągnąć inne państwa w konflikt, a polskie elity polityczne są na to szczególnie podatne” – dodał Lisicki.

W sieci szybko pojawiły się głosy krytyki, że takie tezy powielają rosyjską propagandę i podważają zaufanie do sojuszy Polski. Publicysta Piotr Zaremba na Facebooku napisał: „Naczelny ważnego prawicowego tygodnika powiela rosyjską propagandę. Pyta, po co Rosjanie mieliby nam podsyłać drony. Ano właśnie po to, żeby taki język jak jego stawał się coraz głośniejszy i wpływał na polską politykę”.

Warto przypomnieć i podkreślić, że nie jest to pierwszy raz, kiedy Lisicki – czy to na łamach tygodnika „Do Rzeczy”, czy w swoich internetowych wystąpieniach – powiela tezy zbieżne z kremlowską narracją propagandową, kwestionując odpowiedzialność Moskwy za działania destabilizujące region i sugerując, że winy należy szukać gdzie indziej. Takie wypowiedzi regularnie wzbudzają sprzeciw ekspertów ds. bezpieczeństwa i komentatorów politycznych, którzy ostrzegają, że podważanie jednoznacznych dowodów o rosyjskich prowokacjach działa wprost na korzyść Kremla.