Zamiast szukać wspólnego gruntu po przegranej Rafała Trzaskowskiego, premier Tusk w przemówieniu wygłoszonym po wyborach mówi wprost: „Wybory prezydenckie niczego tu nie zmieniły i nie zmienią”. Choć formalnie pogratulował Nawrockiemu zwycięstwa, nie krył rozczarowania i nie zamierza wyciągać politycznych wniosków z werdyktu ponad 10 milionów Polaków, którzy postawili na konserwatywnego kandydata.

Tusk zapowiada wręcz konfrontacyjny kurs wobec nowej głowy państwa: „Jeśli nie [współpraca – red.], nie ma już na co czekać. Ruszymy z robotą bez względu na okoliczności (...), także przy próbującym blokować dobre zmiany prezydencie” – powiedział, jednoznacznie grożąc Nawrockiemu polityczną izolacją i obchodzeniem jego kompetencji.

Nie padło ani jedno słowo uznania dla wyborców przeciwnika, za to pojawiła się zapowiedź działań „bez względu na okoliczności”, co można odczytywać jako lekceważenie demokratycznego werdyktu i dalsze pogłębianie podziałów w społeczeństwie. Tusk nie ukrywa, że planuje rządzić poprzez „plan awaryjny” i prowadzić dalej swój projekt polityczny bez względu na wynik wyborów prezydenckich i woli Polaków do politycznych i społecznych zmian.

Premier otwarcie zapowiada też wciąganie Polski w ideologiczną agendę, w tym w kontrowersyjne projekty klimatyczne i centralizacyjne w ramach Unii Europejskiej, o czym świadczy m.in. jego zapowiedź działań w sprawach międzynarodowych oraz „repolonizacji przemysłu”, która w ustach Tuska może oznaczać ideologiczną grę pod unijne dyrektywy i interesy Niemiec.

Wbrew oczekiwaniom wielu komentatorów, zamiast próbować uzdrowić polskie życie publiczne po jednej z najbardziej zaciętych kampanii wyborczych w historii III RP, Donald Tusk zdaje się przygotowywać na nową fazę wojny politycznej. Jak sam przyznaje: „W demokracji walka nigdy się nie kończy”. Wygląda na to, że zamiast resetu – czeka nas eskalacja.

Prezydent-elekt Karol Nawrocki zapowiadał w kampanii politykę zgody i poszanowania dla konstytucyjnych granic władzy. Czy Tusk zaakceptuje wolę wyborców? Dotychczasowe słowa premiera sugerują coś zupełnie przeciwnego.