Jakiś kaprys opatrzności sprawił, że postać, której odmawiano kwalifikacji politycznych i moralnych została tak masowo poparta przez Polaków. „Nie daliśmy się złamać” – takimi słowy Nawrocki przywitał swoich zwolenników w trakcie wieczoru wyborczego 1 czerwca bieżącego roku.
Istotnie, żaden inny kandydat wcześniej nie był znieważany i spotwarzany z taką zajadłością. Tyle że mechanizm kłamstwa, który zaprezentowały media sprzyjające Donaldowi Tuskowi tym razem jakby się zaciął. Opowieści o rzekomych grzesznych zajęciach chłopaka z Siedlec nie przekonały większości Polaków. Może formułowano je w sposób który zbytnio kojarzył się z chęcią wbicia Nawrockiego w ziemię, a może po prostu wyborcy dobrze rozumieli, że Nawrocki sprzed ponad dwudziestu lat to ktoś zupełnie inny niż obecny szef IPN-u.
Można się tylko zastanawiać, który z końcowych akcentów kampanii najbardziej wpłynął na sukces Nawrockiego. Czy był to gniew po zobaczeniu posłanki Kingi Gajewskiej obdarowującej ubogich mieszkańców hospicjum niewielkim workiem ziemniaków, a może tym impulsem był Zorro w Tarnowie, który rozwieszał transparent #Byle nie Trzaskowski, a może wreszcie był to lęk przed emigracją czy ustawami kagańcowi przeciwko mowie nienawiści.
Przyczyn do odrzucenia Nawrockiego było tyle, że trudno teraz ustalić kto z jakiego powodu na niego głosował. Ważne jest jednak to, że kandydat obywatelski PiS taką armię wyborców wokół siebie zorganizował. I oby nigdy nie zapomniał, że to efekt wyzwania liderów prawicy niepodległościowej do głosowania w drugiej turze właśnie na niego. A tego masowego marszu do urn nie byłoby bez wyraźnego wskazania Sławomira Mentzena, Grzegorza Brauna i Janusza Korwina-Mikke, by pójść do urn i w konkretny sposób wesprzeć Nawrockiego. Tej wygranej nie byłoby też bez wolnych mediów. Od kanału Zero poprzez TV W Polsce24 po Telewizję Republika.
Teraz na prezydencie Andrzeju Dudzie spoczywa zadanie podzielenia się z nowym kandydatem o najwyższy urząd całą wiedzą o blaskach i cieniach żywota prezydenta. Ten głos tak wielu Polaków to było też oczywiście rozliczenie się z rządem Donalda Tuska. Z mechanizmem kłamstwa, który się zaciął. Z oburzeniem za areszt dla księdza Michała Olszewskiego, niezgody by sekretarkę upatrzoną na kandydatkę do roli świadka koronnego skuwać jak najgroźniejszego seryjnego mordercę. Było to „podziękowanie” za arogancję minister Nowackiej rugującą naukę religii ze szkół. Dziś dorabia się zwycięstwu Nawrockiego etykietkę sukcesu kościoła. To przejaw wyjątkowo złej woli. Kościół robił wszystko, żeby nie wskazywać z nazwiska na żadnego kandydata. Nawet gdy na placu boju w drugiej turze został kandydat otwarcie potępiający zabijanie dzieci nienarodzonych, a z drugiej strony gorliwy zwolennik aborcji na życzenie top, nawet wtedy Episkopat nie pokusił się o wskazanie żadnego nazwiska. A dla samego Nawrockiego wiara była silnym punktem oparcia. Być może bez niej nie wytrzymałby tego bezmiaru oszczerstw i insynuacji, którymi go zasypywano. O tym jak bardzo czerpał on siłę z wiary świadczy jego przemówienie wieńczące marsz dla Polski z 25 maja br. Przemawiając do uczestników marszu w niedzielę 25 maja zaczął on swoje przemówienie od słów psalmu: „Choćbym szedł ciemną doliną, złą się nie ulęknę, bo wy jesteście ze mną”. Była to oczywiście trawestacja słów biblijnych, ale pokazywała ona jaki jest fundament wiary kandydata na RP z Gdańska. Nawrocki nie wytrzymałby też tak żywiołowego ataku bez wsparcia ze strony najbliższych: żony, najstarszego syna i dwójki najmłodszych potomków.
Do historii przejdzie wspaniała słowna szarża Marty Nawrockiej, pracującej w inspekcji skarbowej, która insynuacje pod adresem męża przerwała jednym dumnym zdaniem: „Gangsterów to ja ścigam, a nie wychodzę za nich za mąż”. Takie wystąpienia jak szpilka potrafiły przekłuwać nadmuchiwane tygodniami balony kłamstwa i spotwarzania.
Gdy piszę te słowa Donald Tusk nie odniósł się jeszcze do wygranej Karola Nawrockiego. Czy to tylko wyraz zagubienia premiera, który osobiście włączył się do kampanii przeciwko kandydatowi prawicy? Czy też zapowiedź jakiejś próby jeszcze zakwestionowania wyniku wyborów z 1 czerwca bieżącego roku. Swoje życzenia przesłała Nawrockiemu szefowa Komisji Europejskiej Ursula von den Layen. Czy to faktyczne uznanie, że w Polsce doszło do zmiany władzy czy tylko czysto protokolarny wybieg.
Europejski magazyn „Politico” już wieszczy, że Karol Nawrocki popierany przez administrację prezydenta USA Donalda Trumpa zamierza odciągnąć Polskę od europejskiego mainstreamu w bardziej populistycznym kierunku. Włoskie „Corriere della Serra” powtarza bzdury o rzekomej prorosyjskiej opcji nowego kandydata na prezydenta. Niemiecki „Bild” powtarza z nabożną dokładnością wszystkie insynuacje dotyczące Nawrockiego, asekurując się tylko słówkami podobno lub według niektórych.
Wszystko to oznacza, że nowy prezydent będzie musiał ciężko pracować nad wyrąbaniem dla siebie miejsca na europejskiej scenie. Teraz każdy jego błąd będzie oceniany w kontekście jego funkcji głowy państwa. Nawrocki pozna co to samotność, co to niewdzięczność lub gra ludzi, których uważał dotąd za sojuszników. Człowiek, który w ciągu pół roku musiał nauczyć się wyborczego rzemiosła będzie musiał uczyć się teraz każdego dnia aż do końca swojej kadencji. Polacy mogą po chwilowym parciu jego osoby odrzucić go po tej czy innej decyzji, która wywoła kontrowersje. Na tym polega brzemię władzy i na tym polega samotność kogoś kto sięgnął po najwyższe urzędy w państwie. Francuski generał de Gaulle po objęciu prezydentury westchnął gorzko, że nie jest łatwo rządzić krajem, w którym jest 246 rodzajów sera. W Polsce nie mamy aż tylu typów tego specjału, ale tam gdzie dwóch Polaków tam są trzy opinie. Teraz historyk z Gdańska będzie musiał się nauczyć jak zdobyć serca Narodu o tak emocjonalnym podejściu do polityki. Oby z Bożą pomocą mu się to udało.
Piotr Semka