Sześć lat temu ogłaszali rebelię - mniej państwa, więcej samorządu. Głosili zamiar wprost: rządzić bez toksycznego rządu. Chcieli więcej władzy, więcej majątku, więcej uprawnień.
By żyło się lepiej, czy by rządziło się łatwiej?
Władza prezydenta jest dla społeczności lokalnych bardziej dokuczliwa i opresyjna niż władza rządu. Z bliska łatwiej poszturchiwać obywateli. Karać za byle co, przeganiać z chodnika, zamykać jezdnie, zmuszać pod groźbą szykan finansowych do potańcówek w rytm miejskiej orkiestry władzy. Pielęgnować niestrawne ekologiczne urojenie nie tylko kolorem własnej sukmany, co codziennymi szykanami.
Gminna inżynieria społeczna w służbie modelu państwa brukselskiego.
We Wrocławiu demokrata Sutryk zaproponował 2 800 zł rocznej opłaty za parkowanie drugiego auta na ulicy miejskiej, wybudowanej za pieniądze, które ofiary tych represji już dawno zapłaciły.
W Warszawie namiętnie likwiduje się ulice, które podróżnikowi Trzaskowskiemu, poza trasą na lotnisko, nie są do niczego potrzebne.
W Gdańsku światłym magistrackim umysłom spać nie daje instytucja parku kulturowego. Dulkiewicz z Grzelakiem odkryli, że miasto ma... Główne Miasto. Czyli zabytek, który różny społeczny autorament bez ich nadzoru codziennie dewastuje, pozbawia urody minionego czasu, kombinuje przy kuchni, żeby zarobić.
Marzeniem mentora i pracodawcy tej inteligentnej pary, Pawła Adamowicza, któremu oddawał się przez całą swoją działaność publiczną, było natomiast, żeby Główne Miasto, jego ważne szlaki, cnoty miejskiego dobytku, wybudzić z ponurego letargu. Żeby różne jego kuchnie, oferując jadła i napitki, ludzi do centrum historycznego Gdańska przyciągały.
Co z trudem się udało.
Co dzisiaj bez trudu można różnymi szykanami - kształt parasola, wielkość ogródka, krój krzesełek, godziny pracy - wywrócić do góry nogami.
Dziwnym zaś trafem władza, urządzając sobie park kultury w okolicy Neptuna, nie wychyla nosa poza jego granice. Powstaje wrażenie, że nękając jedną grupę przedsiębiorców, zanadto chce sprzyjać innej, która na terenach poprzemysłowych realizuje inne koncepty na kebab i zacierkę. A nawet jak tak formalnie nie jest, to nie brak opinii, że tak nieformalnie jest.
Kulinarne gusta w urzędowym bistro Gdańsk podlegają kulturowej waloryzacji.
Nadto zdaje się, że troska o nowy park kulturowy nie obejmuje ekspansji urody jarmarcznej. Ta rozlewa się poza wszelkie grodzkie granice. Cieszą zwłaszcza kubki po 30 zł na grzane wino, których metody cyrkulacji do przemysłowej myjni budzą ciekawość służb sanitarnych.
W mieście wolności nie ma w sprawie wina w kubku wolności wyboru.
A będzie jeszcze gorzej, niestety...
