Obecnie trwa analiza zakresu prac, ich kosztów i sposobu koordynacji z siłami zbrojnymi Estonii i Litwy. Jak podkreśla prezydent Łotwy Edgars Rinkēvičs, decyzje muszą być przemyślane, bo ich skutki będą szeroko odczuwalne:

Nie możemy zaniedbać żadnego elementu wzmacniającego nasze bezpieczeństwo, ale musimy brać pod uwagę czas, skalę oraz konsekwencje społeczno-ekonomiczne”.

Eksperci ostrzegają, że samo usunięcie torów może okazać się niewystarczające, bo Rosja w razie zajęcia terytorium mogłaby je odbudować. Dlatego w planach jest również zrównanie z ziemią nasypów kolejowych, wysadzenie wiaduktów i wywiezienie całego kruszywa — tak, aby proces odbudowy trwał miesiącami lub latami. Zdaniem specjalistów, to jedyny sposób, by skutecznie utrudnić ewentualny rosyjski marsz w głąb Europy.

Choć niektórzy komentatorzy zauważają, że rosyjskie czołgi mogłyby przejechać przez niewielką Łotwę „na jednym tankowaniu”, to w praktyce armia potrzebuje znacznie więcej: logistyki, zapasów amunicji, paliwa, personelu i sprzętu dodatkowego. Bez sprawnej sieci kolejowej szybka ofensywa Rosji na region bałtycki staje się znacznie trudniejsza.

Wściekła reakcja Kremla nie pozostawia złudzeń co do znaczenia planów Rygi. Rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa, bezradna wobec decyzji Łotwy, ograniczyła się do kpin, sugerując, że Łotysze potrzebują podkładów kolejowych na opał. Słowa te jedynie potwierdzają, że demontaż torów uderza w realne cele Moskwy.